Bowie, czyli kosmita

Nie żyje David Bowie. Artysta zmarł przedwczoraj, po 18 miesiącach walki z rakiem. Kilka dni temu skończył 69 lat. Przypominamy tekst Piotra Kosiewskiego i Roberta Zakrzewskiego, który w minionym roku publikowaliśmy na łamach "TP".

08.05.2015

Czyta się kilka minut

Kostium z wideo „Ashes to Ashes”, 1980 r. / Fot. Brian Duffy / DUFFY ARCHIVE & THE DAVID BOWIE ARCHIVE
Kostium z wideo „Ashes to Ashes”, 1980 r. / Fot. Brian Duffy / DUFFY ARCHIVE & THE DAVID BOWIE ARCHIVE

Wystawy poświęcone muzyce rozrywkowej organizowane są od dawna. Jednak dziś coraz częściej można zobaczyć je w miejscach zarezerwowanych dla tzw. sztuki wysokiej. W nowojorskim Museum of Modern Art otwarto właśnie wielką ekspozycję, której bohaterką jest Björk. W paryskiej Philharmonie zaś trwa imponująca wystawa poświęcona Davidowi Bowiemu.

Zebrano na niej ponad 300 obiektów: od rękopisów i szkiców samego artysty po fotografie, filmy, teledyski, oryginalne instrumenty i okładki płyt, stroje i obrazy. Układają się w barwną opowieść o Davidzie Jonesie – bo tak naprawdę nazywa się twórca postaci Ziggy’ego Stardusta – a także o przemianach kultury popularnej od lat 60. po współczesność. Wystawa pokazuje też inne oblicze muzyka, zwracając uwagę na tworzenie wizerunku i oprawę wizualną jego występów.

Bowie przyciąga tłumy. W londyńskim Victoria and Albert Museum – gdzie wcześniej pokazywano wystawę – obejrzało ją 300 tys. osób (już w przedsprzedaży zakupiono 67 tys. biletów!). W berlińskim Martin-Gropius-Bau kolejne 300 tys., a blisko 200 tys. w chicagowskim Museum of Contemporary Art. Ale dlaczego akurat on wzbudza tak wielkie zainteresowanie? Można przecież wymienić z łatwością innych artystów, którzy mieli wielki wpływ na muzykę ostatnich dekad. Skąd wyjątkowość jego pozycji?

Tajemnica w oczach

Przychodzi na świat 8 stycznia 1947 r. w Brixton, dzielnicy południowego Londynu o specyficznej kulturze. Jego rodzice mieszkają w wiktoriańskim domu z tarasem przy Stansfield Road. Niezbyt długo – w 1953 r. Jonesowie przeprowadzają się do Bromley. Mimo to Bowie będzie mówił o sobie „chłopiec z Brixton”. Z uporem też będzie używał cockneya, gwary klas niższych. Język uczyni jednym ze składników swego wizerunku.

W 1962 r. David Jones zakłada zespół The Konrads. Ma 15 lat. Grają rockandrollowe kawałki na spotkaniach i weselach. W The Konrads jest też jego przyjaciel George Underwood. Pewnego dnia biją się o dziewczynę. Sprzeczka kończy się dla Jonesa uszkodzeniem oka. Sytuacja jest groźna. Lekarze boją się, że oślepnie. Oko ratuje seria operacji. Pozostanie jednak ślad – anizokoria: średnice jego źrenic będą się różnić, co nada spojrzeniu tajemniczy, dziwny rys. Jones świetnie to wykorzysta przy pozowaniu do zdjęć. A Underwood? Pozostanie przyjacielem i będzie projektował okładki jego wczesnych płyt.

Po roku działalności w The Konrads David opuszcza szkołę i oświadcza rodzicom, że chce zostać… gwiazdą rocka.Porzuca też swój zespół i trafia do kolejnego – The King Bees. To z nimi nagrywa debiutancki singiel „Liza Jane”, który nie odnosi sukcesu. Próbuje z kolejnymi grupami – bez większych osiągnięć. Wreszcie w 1967 r. ukazuje się jego solowy album, utrzymany w akustyczno-folkowej stylistyce „David Bowie”. Pod nowym nazwiskiem występuje od 1965 r. – miał dość mylenia go z Davym Jonesem, perkusistą popularnego w tym czasie amerykańskiego zespołu The Monkees. Powoli zaczyna się kształtować obraz Bowiego, jakiego znamy.

Wszystkożerca

Lata 60. to dla niego czas nieustannego poszukiwania i uczenia się. Lista twórców, którzy – jak sam podkreślał – mieli na niego wpływ, jest imponująca i eklektyczna. Znajduje się na niej Marc Bolan z zespołu T. Rex, Frank Sinatra i John Cage. William Blake i Marcel Duchamp. Oscar Wilde, Yukio Mishima i Jack Kerouac. Greta Garbo i Charlie Chaplin. Friedrich Nietzsche i George Orwell. Podziela fascynacje swego pokolenia: współczesną sztuką, badaniami naukowymi i lotami w kosmos.

Zaskakująca jest jego wszystkożerność. „Tylko niewielu rozgląda się tak szeroko, by potem tworzyć coś tak nowego ztego, co znaleźli” – podkreślają twórcy wystawy. Katalizatorem mogło być wszystko: przeczytana powieść, tekst filozofa, ale też zobaczony gdzieś kostium czy obejrzany film. Najpierw jego „łupem” pada kultura wysoka. W swe 27. urodziny ogląda film „Metropolis” Fritza Langa, jedno z arcydzieł niemieckiego ekspresjonizmu. To ono inspiruje scenografię do tournée „Diamong Dogs” (1974) – dziwaczne budowle na scenie, niczym z futurystycznego koszmaru. Nie mniejsze wrażenie zrobił na Bowiem wystawiany w londyńskim Palace Theatre musical „Cabaret”, będący adaptacją „Pożegnania z Berlinem” Christophera Isherwooda, z Judi Dench w roli Sally, oraz jego pamiętna filmowa wersja z 1972 r. w reż. Boba Fosse’a z Lizą Minnelli i Michaelem Yorkiem. Z kolei u amerykańskiego pisarza Williama S. Burroughsa podpatrzył technikę cięcia tekstów na fragmenty (cut-up technique) i układania z nich nowych. Sam zacznie w ten sposób pisać swoje piosenki.

Jednak równie ważne są dla niego kultura masowa i subkultury. David jest częstym gościem klubów gejowskich. Jaktwierdził Tony Zanetta w biografii muzyka napisanej przez Paula Trynkę: „był biseksualny, ale tak naprawdę był narcyzem. (...) Pociągała go kultura gejowska, ponieważ uwielbiał jej barwność. Czasami chodziło po prostu o środek komunikacji, czasem był to sposób na to, by... upodobnić się do kogoś”. Sam Bowie w jednym z wywiadów przyzna się do bycia homoseksualistą (co po pewnym czasie zresztą odwoła). To element kreacji, dość ryzykowny. Karalność samych stosunków między przedstawicielami tej samej płci zniesiono w Anglii i Walii w 1967 r., w Szkocji w 1980 r. (do 2000 r. w Wielkiej Brytanii obowiązywał zakaz „publicznego manifestowania” homoseksualizmu). W latach 60. nie tylko dobrze pamiętano sprawę Oscara Wilde’a; świeży był przypadek genialnego matematyka Alana Turinga, który zmuszony do leczenia „naprawczego” i zaszczuty, popełnił samobójstwo.

Bowie dobrze wyczuwał nadchodzące zmiany społeczne i kulturowe. Lata 60. to panowanie kultu autentyczności; on jednak zwraca uwagę na grę, zabawę, maski i kostiumy, pantomimę, mimów i teatr kabuki, jakby wyczuwał zmierzch epoki dzieci kwiatów. Zaczytuje się prozą J.G. Ballarda z jego podszytą pesymizmem wizją przyszłości. Studiuje teksty Marshalla McLuhana poświęcone mediom i komunikacji. Fascynuje się słynną ekranizacją „Mechanicznej pomarańczy” Anthony’ego Burgessa, antyutopijnej powieści dziejącej się w Wielkiej Brytanii w bliżej nieokreślonej przyszłości. Wykorzystana przez reżysera Stanleya Kubricka „Oda do radości” była grana przed rozpoczęciem koncertów, muzycy zaś przyjmowali pozy z plakatu reklamującego ten film. Uwaga Ballarda, że „przyszłość dostarcza nam lepszego klucza do teraźniejszości niż przeszłość”, była bardzo bliska intuicjom Bowiego.

Człowiek? Kobieta? Robot?

10 lutego 1972 r. na scenie pojawia się postać ubrana w obcisły strój z płomienistymi włosami. W ten sposób objawia się światu Ziggy Stardust. Jak napisał patetycznie brytyjski kompozytor David Buckley, Bowie tym aktem „zakwestionował podstawową wiarę dotyczącą muzyki rockowej tych dni”. Nawet jeżeli w tych słowach jest przesada, to rzeczywiście Ziggy stał się jedną z ikon Wielkiej Brytanii ostatnich dekad. Znany artysta wizualny Jeremy Deller, tworząc przed kilkoma laty opowieść o Zjednoczonym Królestwie, zestawił nawet przybycie Ziggy’ego z kosmosu z krwawą niedzielą 30 stycznia 1972 r., kiedy to w Londonderry żołnierze brytyjscy otworzyli ogień do pokojowego marszu, czego następstwem był trwający przez trzy dekady tragiczny konflikt w Irlandii Północnej, wpływający na politykę całej Wielkiej Brytanii.

„Kto to jest? Co to jest?” – pytał Dick Cavett, prowadzący popularnego programu telewizyjnego w stacji ABC, przedstawiając swojego gościa. I dodawał: „Człowiek? Kobieta? Robot?”. Odziany w wielobarwny kostium zaprojektowany przez Freddiego Burrettiego, Bowie intrygował nieokreśloną urodą. Jak sam mówił – zamierzał stworzyć postać, która „wygląda, jakby przybyła z Marsa”.

Później ten wizerunek wzbogaciły ekstrawaganckie stroje autorstwa Kansai Yamamoto, wykorzystane na trasie „Aladdin Sane” promującej album opowiadający o rozpadzie współczesnego społeczeństwa (1973). Wybitny projektant stworzył dla Bowiego wspaniały biały płaszcz w japońskim stylu wraz z asymetrycznym wzorzystym body z dzianiny, a przede wszystkim striped bodysuit – czarny kostium w białe pasy, z gigantycznymi nogawkami, w którym muzyk bardziej przypominał abstrakcyjną rzeźbę niż żywego człowieka. Ubrania zachwycające i jednocześnie skandaliczne. Do tego dochodziły buty na koturnie oraz makijaż. Szczególnie ten wykonany przez wizażystę Pierre’a Laroche’a, z błyskawicą przecinającą twarz.

Wszystko to przykuwało uwagę, ale też irytowało, a nawet budziło lęk. Trynka przypomina, że ostrzegano rodziców: „David i The Spiders [zespół z którym występował – przyp. aut.] byli niebezpieczni, grozili uwiedzeniem nie tylko wszystkich córek, ale również i synów”. Powołując do życia Ziggy’ego Stardusta, Bowie stworzył swoisty teatr płci. Jego gry z seksualnością miały jednak o wiele głębsze znaczenie: stawiały pytanie o tożsamość. Bowie chyba najlepiej ukazał zmianę zachodzącą wraz z późną nowoczesnością – pokazał człowieka, który chce i może stale siebie na nowo definiować, który nie chce wpisywać się w narzucone społecznie role, lecz samemu je określa. Jak pisała w połowie lat 70. znana amerykańska dziennikarka Gail Sheehy, „Każdy z nas ma szansę narodzić się na nowo, stać się kimś autentycznie wyjątkowym”. On dopowiadał: po wielokroć. I każdy z tych wizerunków jest autentyczny.

Ziggy Stardust stał się ikoną glam rocka, z przepychem i pragnieniem zachwycenia widza. I nagle został uśmiercony – 3 lipca 1973 r. w londyńskim Hammersmith Odeon Bowie ogłosił jego odejście. Zrobił to, zanim wyrafinowany styl, oszałamiający przepychem i seksualną niejednoznacznością, stał się własną karykaturą. Modelem działania Bowiego było stałe porzucanie wypracowanego już sposobu tworzenia i stylu. To sprawiło, że odpowiedź na pytanie „kim jest Bowie?” ciągle gdzieś nam umyka.

Przystanek Berlin

Muzyka mu nie wystarcza. Jeszcze przed erą MTV szczególną uwagę przykłada do tworzenia teledysków. W 1974 r. podkreśla: „to musi być w trzech wymiarach (…) nie jestem zadowolony tylko z napisania piosenek”. W następnym roku gra rolę kosmity w filmie Nicolasa Roega „Człowiek, który spadł na Ziemię”. Wystąpił w sumie w kilkunastu filmach. Zagrał jeńca wojennego w „Wesołych świąt, pułkowniku Lawrence” Nagisy Ōshimy (1983), króla goblinów w filmie fantasy „Labirynt” Jima Hensona (1986), Poncjusza Piłata w pamiętnym „Ostatnim kuszeniu Chrystusa” Martina Scorsesego (1988) i podziwianego przez siebie Andy’ego Warhola w filmie „Basquiat” Juliana Schnabela (1996).

Po rozstaniu z glam rockiem fascynuje się muzyką amerykańską. Powołuje do życia nową postać – Thin White Duke’a, śpiewającego „plastikowy soul”. Tymczasem w Wielkiej Brytanii wybucha punk rock. Zmienia się moda. Bowie szuka czegoś innego. W 1976 r., zafascynowany niemieckim rockiem, muzyką zespołów Kraftwerk i Neu!, przyjeżdża do Berlina Zachodniego i zamieszkuje na Hauptstraße 155. Jest stałym bywalcem tamtejszych klubów. W Berlinie mieszka też Iggy Pop, który wraz z The Stooges inspirował Bowiego na początku lat 70.

Berlińskie lata 1976-78 są dla niego jednymi z najbardziej płodnych. Tam powstaje słynna trylogia: wydane w 1977r. „Low” i „Heroes” (w tej płycie nawiązywał do międzywojennego Berlina) oraz „Lodger” z 1979 r. Na pierwszej z nich znalazła się słynna kompozycja „Warszawa”, od której pochodzi nazwa brytyjskiej grupy Warsaw, później znanej jako Joy Division.

Arcydzieło zmierzchu

Następne dwie dekady to kolejne wcielenia muzyczne i kolejne kreowane postaci. W „Scary Monsters (and Super Creeps)” (1980) jest pierrotem z comedii dell’arte. Następna płyta, „Let’s Dance” (1983), przynosi lżejsze, bardziej komercyjne piosenki. Bowie pojawia się jako elegancki mężczyzna w garniturze. W 1989 r. dołącza do grupy Tin Machine. Nie jest w niej supergwiazdą, lecz tylko jednym z muzyków.

Tymczasem w Wielkiej Brytanii zaczyna się boom na nową muzykę i sztukę. Bowie prosi Alexandra McQueena – który wkrótce stanie się najbardziej utytułowanym projektantem dekady – o kostium towarzyszący nowej płycie „Earthling” (1997). Ten tworzy płaszcz z motywem Union Jack. To połączenie klasyki z punkową estetyką. Projekt równie spektakularny, jak powstałe przed dwoma dekadami stroje Kansaiego Yamamoto. Ale Bowie, dawny obrazoburca, z flagą Wielkiej Brytanii? „Czy nadszedł czas renesansu brytyjskości?” – pyta Bowie Alexandra McQueena w wywiadzie, który przeprowadził (sic!) dla miesięcznika „Dazed”. „Wielka Brytania (...) to kraj, gdzie ludzie przychodzą i napawają się tym, co posiadamy jako cenne dziedzictwo, niektóre dobre, niektóre złe, ale nie ma innego takiego miejsca na ziemi”.

Bowie idzie za zmieniającym się światem. W 1999 r. tworzy ścieżkę dźwiękową do gry komputerowej „Omikron”. Wraz z żoną Imam są też postaciami w grze. W roku 2012 zostaje dyrektorem artystycznym organizowanego od 1993 r. londyńskiego Meltdown Festival – corocznego święta muzyki, sztuki, performance’u i filmu. Zaprasza m.in. Coldplay, Yeah Yeah Yeahs, Suede, The Waterboys, ale też Philipa Glassa, Television, Peaches czy fińskiego akordeonistę Kimmo Pohjonena. W roku 2007 jest zaś kuratorem nowojorskiego High Line Festival, na którym pojawiają się aktualnie ulubieni przez niego artyści, m.in. Arcade Fire, Laurie Anderson i francuski Air. W 2013 r. wychodzi „The Next Day”, 24. album studyjny Davida Bowiego. Jego okładka powiela słynną okładkę „Heroes”, jedynie część twarzy artysty zostaje zasłonięta białym kwadratem. „The New York Times” określa ją arcydziełem zmierzchu Bowiego.

Kim zatem jest człowiek niegdyś znany jako David Robert Jones? Plagiatorem czy rewolucjonistą? Ani jednym, ani drugim. Jest artystą, który posiadł umiejętność prowadzenia dialogu między kulturą elitarną i masową. Wydobywania z tej pierwszej idei, dzieł czy pomysłów istotnych, czasami zapomnianych lub niedostrzeganych, i przekształcania ich na własne potrzeby. Wreszcie okazał się najczulszym barometrem zmian kulturowych i społecznych. To rzadka sztuka. Nieprzypadkowo jego album „Low” promowało hasło: „Jest nowa fala, jest stara fala i jest David Bowie”. I tak już zostało. ©

Wystawa DAVID BOWIE, Paryż, Philharmonie de Paris, kuratorzy: Victoria Broackes, Geoffrey Marsh. Czynna do 31 maja br. Zdjęcia dzięki uprzejmości Philharmonie de Paris

„HUNKY DORY” (1971) 

Manifest kameleona. Stylistycznie popowa, tekstowo płyta inspirowana Warholem, Dylanem i Nietzschem. Mieszanka, która dla innych byłaby komercyjnym samobójstwem, staje się pierwszym wielkim sukcesem Bowiego.

„THE RISE AND FALL OF ZIGGY STARDUST AND THE SPIDERS FROM MARS” (1972) 
Rok wcześniej artysta pytał, czy jest życie na Marsie, teraz przylatuje z Czerwonej Planety, by dać ludziom nadzieję. Glamrockowe arcydzieło, w którym – pomiędzy wątkami politycznymi i obyczajowymi – obnażona zostaje prawdziwa twarz show-biznesu.

„STATION TO STATION” (1976) 
Efekt fascynacji funkiem, soulem i kokainą. Wyglądający jak niedostępny bohater jakiejś aryjskiej sagi Bowie obrał kurs na autodestrukcję. Na szczęście się nie udało – w przeciwieństwie do płyty.

„LOW” (1977) 
Pierwsza i najwspanialsza część Berlińskiej Trylogii. Uciekający przed nałogiem Bowie wyprowadził się do Berlina Zachodniego. W ponurym, zmilitaryzowanym mieście powstał – przy nieocenionej pomocy Briana Eno – album wypełniony bólem i trudnymi tematami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2015