Sprawy wymagające szczególnej duszpasterskiej troski

Niżej publikujemy pełną wersję artykułu o. Ludwika Wiśniewskiego, który w wersji skróconej i zaktualizowanej ukazał się w TP 22/2017.

23.05.2017

Czyta się kilka minut

Czcigodni Pasterze polskiego Kościoła,

ośmielam się przesłać Księżom Biskupom tekst, który zatytułowałem „Sprawy wymagające szczególnej duszpasterskiej troski”. Zrodził się on z przekonania, że coś niedobrego dzieje się w naszym kraju, a także, że coś niedobrego zakradło się do naszego polskiego Kościoła. Starałem się w nim wypunktować problemy wymagające – według mnie – szczególnej duszpasterskiej troski. Jestem już starym księdzem i mam świadomość, że czasu zostało mi niewiele, a skoro coś trzeba powiedzieć, to teraz. Przez większość swego życia byłem duszpasterzem akademickim w różnych miastach. Przeżyłem zmagania, niekiedy dość dramatyczne, z władzami PRL. Do dzisiaj utrzymuję bardzo żywe kontakty z uczestnikami moich duszpasterstw. Mój głos, zawarty w tym liście, jest także głosem wielu z nich. Przez szereg lat pracowałem także w Sankt Petersburgu – i to w czasach, kiedy w Rosji nie było katolickiego biskupa. To tam widziałem naocznie, jak niezastąpiona jest rola biskupa w Kościele. Dlatego bardzo zaniepokojony, postanowiłem napisać do Księży Biskupów. Byłbym niepocieszony, gdyby Czcigodni Adresaci przyjęli moje pismo jako chęć pouczania Biskupów. Po prostu, dzielę się z Biskupami swoimi przemyśleniami i wielkim niepokojem, z nadzieją, że będę życzliwie wysłuchany.

O. Ludwik M. Wiśniewski OP

Kościół w państwie demokratycznym

Kiedy rząd Tadeusza Mazowieckiego kładł podwaliny pod nowy ustrój w Polsce, i kiedy premier Mazowiecki zabiegał, aby rozdział Kościoła od państwa był „przyjazny”, wydawało się, że stosunki państwa z Kościołem zostały tak dobrze ułożone, iż nie powinno z tym być większego problemu. Tymczasem następne lata przyniosły bolesne rozczarowanie i stanęliśmy przed pilną potrzebą przemyślenia na nowo problemu Kościół – państwo. Temat państwo – Kościół katolicki wydaje się być kluczowym tematem w Polsce 2017.

Jesteśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że mamy na ten temat autorytatywne wypowiedzi Soboru Watykańskiego II, zawarte w Konstytucji „Gaudium et spes”. Czytamy tam: „Kościół (...) w żaden sposób nie utożsamia się ze wspólnotą polityczną, ani nie wiąże się z żadnym systemem politycznym (...) Wspólnota polityczna i Kościół są w swoich dziedzinach niezależne i autonomiczne (...) Kościół winien mieć jednak zawsze i wszędzie prawdziwą swobodę w głoszeniu wiary (...) a także w wydawaniu oceny moralnej nawet w kwestiach dotyczących spraw politycznych, kiedy domagają się tego podstawowe prawa osoby lub zbawienie dusz, stosując wszystkie i wyłącznie te środki, które zgodne są z Ewangelią”.

Jesteśmy dziś świadkami jakiejś kuriozalnej sytuacji. Odzyskaliśmy niepodległość w roku 1989, ale w ostatnich miesiącach z ust wielu naszych rodaków, w tym także z ust wybitnych przedstawicieli Kościoła – zarówno duchownych, jak i świeckich – popłynęły wypowiedzi, że aż do roku 2015 „nasze państwo tak naprawdę nie było nasze”. Manifestujący w obronie Telewizji Trwam, a także uczestnicy tzw. „miesięcznic” zachowywali się tak, jakby naszym państwem nie rządzili demokratycznie wybrani przedstawiciele narodu, ale najeźdźcy. Warto przypomnieć, że św. Jan Paweł II cały rozdział w encyklice „Centesimus annus” zatytułował „Rok 1989” – honorując i popierając w ten sposób przemiany, które w tym roku dokonały się w Europie i w Polsce. Jest jasne , że nie wszystko po roku 1989 zostało w Polsce zbudowane idealnie, ale przekreślanie tego wszystkiego, co zostało w tamtych latach zbudowane, jest niegodziwością. W tej sprawie potrzebny jest zdecydowany głos pasterzy Kościoła.

Wiele lat temu ks. Józef Tischner pisał: „Jestem przekonany, że wchodzimy dziś w Polsce w kryzys wiary, jaki nie miał sobie równego”. Chyba rzeczywiście przeżywamy bardzo głęboki kryzys. Jest zapewne wiele przyczyn tego kryzysu, ale jednym z nich jest, wydaje się, „tryumfalizm” naszego Kościoła. Ks. Józef Tischner, zapewne z pewną przesadą, ale chyba nie bez racji pisał: „Po upadku komunizmu popadliśmy w nowy obłęd – dawniej wszystko musiało być socjalistyczne dzięki pośrednictwu partii – a teraz wszystko ma być chrześcijańskie, dzięki pośrednictwu Kościoła”. Bez zezwolenia Kościoła nie może być „prawdziwej rodziny”, „prawdziwego wychowania”, „prawdziwego państwa”, „prawdziwych środków przekazu”. Narasta w Polsce przekonanie, dotyczy to zwłaszcza młodego pokolenia, które gwałtownie oddala się od Kościoła, że układ stosunków państwo – Kościół, ukształtowany w latach 90. XX wieku, jest nie do utrzymania. Twierdzi się, że wpływowy kler używa instytucji państwowych do tego, aby obywatelom narzucać swoje poglądy.

Tego rodzaju twierdzenia, zgodne z prawdą czy nie, nie mogą pozostać bez odpowiedzi. Istnieje potrzeba jasnego ukazania podstawowych zasad Nauki Społecznej Kościoła. Jest w szczególności potrzeba, aby Kościół ustami biskupów odsłonił znaczenie państwa i Kościoła, wyjaśnił, na czym polega rozdział Kościoła od państwa, i ukazał, że ten rozdział jest zbawienny zarówno dla państwa, jak i dla Kościoła. Temu wszystkiemu powinien towarzyszyć szczery rachunek sumienia, bo być może mieszaliśmy niekiedy porządek kościelny z państwowym.

Trzeba w tym miejscu jeszcze o jednym wspomnieć. W ostatnich latach byliśmy świadkami manipulowania religią i Kościołem przez działaczy politycznych. Jedna z partii bezustannie manifestuje, że tylko ona zapewnia wolność Kościołowi i tylko ona kieruje się zasadami moralnymi głoszonymi przez Kościół. Ta partia urządza mityngi polityczne, których częścią jest Eucharystia, gdzie mszę świętą traktuje się jako „ozdobnik”, dodatek upiększający i podnoszący rangę odpowiedniej demonstracji. Wielu wierzących niepokoją tzw. „miesięcznice”, które chyba niewiele wspólnego mają z żałobą po tragicznie zmarłych i z modlitwą. Jest tu jakiś fałsz i nadużycie świętości. Polska telewizja wyspecjalizowała się w ukazywaniu rozmodlonych twarzy czołowych przedstawicieli tej partii, co ma chyba potwierdzać słuszność podejmowanych przez nich decyzji. To wszystko są manipulacje. Być może przyzwolenie na te manipulacje jest największą raną naszego Kościoła i największym zgorszeniem. Oczyszczenie tego odcinka naszego życia jest poważnym zadaniem duszpasterskim.

Z problemem państwo – Kościół wiąże się szczególnie ważna i drażliwa sprawa. Jest to kwestia ustawodawstwa państwowego. Jeśli państwo demokratyczne posiada sobie właściwą autonomię, to znaczy, że również jej etos jest w jakimś sensie autonomiczny i różny od etosu Kościoła.

W sprawie państwowego ustawodawstwa są możliwe, jak się wydaje, dwa stanowiska. Pierwsze – by to ustawodawstwo było obowiązujące, winno być dokładnym odbiciem prawa naturalnego, którego wykładnię przynosi nauczanie Kościoła. Drugie stanowisko głosi, że ponieważ zadaniem demokratycznego państwa jest stać na straży wartości podstawowych, pozostawiając obywatelom dążenie do wartości najwyższych, a wartością podstawową, na straży której stoi państwo, jest pokój społeczny i bezpieczeństwo obywateli, to te – podstawowe wartości – wyznaczają pole działania państwowym ustawodawcom. Kościół powinien jasno oświadczać, jakie rozwiązania uważa za dobre, a jakie za złe, ale kształt konkretnych rozwiązań prawnych musi zostawić sumieniu ustawodawców i nie grozić im wykluczeniem z Kościoła, jeśli ustanowią prawo niezgodne z postulatami Episkopatu. Ta sprawa czeka na autorytatywne wyjaśnienie, bo zamęt w tej materii powoduje wiele nieporozumień.

Sobór poleca Kościołowi wydawanie ocen moralnych, także w kwestiach politycznych. Jest to nie tylko prawo Kościoła, ale i obowiązek. W naszym państwowym życiu wystąpiły w ostatnich latach niepokojące zjawiska, które jednak nie doczekały się moralnej oceny Kościoła. Są to takie kwestie jak nieposzanowanie Konstytucji, brak szacunku dla obywateli „gorszego sortu”, a szczególnie problem tzw. „zbrodni smoleńskiej”, który najbardziej podzielił nasz naród. Na te trudne tematy wypowiadali się niektórzy hierarchowie. Wypowiedzi te były jednak dość często dla wielu ludzi niezrozumiałe, a nawet gorszące. Potrzebne jest w tych kwestiach jasne stanowisko Episkopatu.

Jest to, jak się wydaje, bardzo poważny obowiązek Biskupów. Odkładanie tego obowiązku, wobec głębokich podziałów społeczeństwa, wobec narastającej nienawiści, wobec realnej możliwości społecznych zamieszek, byłoby więcej niż smutne – byłoby poważnym grzechem zaniedbania. Vox populi twierdzi, że jedynym lekarzem, który może zacząć leczyć rany wynikające z rozdarcia w naszym narodzie, jest Kościół.

Problemy po przyjęciu Chrystusa jako Króla i Pana

Wielu katolików pyta: czy akt przyjęcia Chrystusa jako Króla i Pana oddalił polski Kościół od Ewangelii, czy przybliżył? Odpowiedź nie jest łatwa.

Decyzja, że nastąpi akt uznania Chrystusa za Króla i Pana, zaskoczyła wiernych Kościoła. W liście pasterskim z 25 listopada 2012 r. biskupi stanowczo wystąpili przeciwko działalności tzw. ruchów intronizacyjnych i samej intronizacji. Pisali: „myślenie, że po obwołaniu Chrystusa Królem Polski wszystko się zmieni na lepsze, jest »iluzoryczne« i wręcz szkodliwe dla rozumienia i urzeczywistniania zbawienia w świecie”. „W prorockim programie misji idealnego Króla nie ma żadnej aluzji do ziemskiego panowania, co oznacza, że nie potrzebuje On jakiejkolwiek formy intronizacji”.

Tymczasem biskup Andrzej Czaja, odpowiedzialny w polskim Episkopacie za ruchy intronizacyjne, w wywiadzie dla KAI 28 stycznia 2016 r. powiedział: „Uznanie przez wspólnotę ojczystą panowania Jezusa Chrystusa nad nią jest teologicznie dopuszczalne. (...) Bardzo potrzebna jest dziś Jego intronizacja”.

I dokonało się!

Ale skoro tak, to jest obowiązek objąć troską duszpasterską skutki, które ten akt za sobą pociąga. Postulat intronizacji Jezusa Chrystusa jako Króla wyrósł w Polsce, jak się wydaje, z trzech źródeł. Te źródła nie wyschły, ale się uaktywniły i sieją zamęt wśród wiernych.

Pierwsze źródło to coraz bardziej rozpowszechniane w Polsce twierdzenie arcybiskupa Lefebvra, że na Soborze Watykańskim II nastąpiła detronizacja Chrystusa i trzeba Go na nowo intronizować. Lefebvre mówił: „Oni [ojcowie Soboru] zdetronizowali Chrystusa. Papież został pozyskany dla idei liberalnych i użył kluczy Piotrowych w służbie anty-kościoła; nastąpiła śmierć społecznej władzy naszego Pana Jezusa Chrystusa”. Domagający się intronizacji Chrystusa, a przynajmniej ich liderzy, uważają ostatni Sobór za największe nieszczęście, bowiem „masoneria zdetronizowała na nim Chrystusa”. Zastępy lefebrystów w Polsce rosną. Dlatego po dokonaniu aktu w krakowskich Łagiewnikach biskupi wzięli na siebie obowiązek obrony nauki Soboru Watykańskiego II. To bardzo ważny obowiązek.

Drugie źródło, skąd wyrósł postulat intronizacji, to objawienia Rozalii Celakówny. Zdaje się zbyt pochopnie uznano zapiski Celakówny jako słowo niemal równe Słowu zapisanemu w Biblii. Celakówna pisze: „Przyjdzie straszna katastrofa na świat”, „które państwa i narody nie przyjmą [intronizacji – wyj. LW] (...) zginą bezpowrotnie z powierzchni ziemi i już nigdy nie powstaną. (...) Polska nie zginie, o ile przyjmie Chrystusa za Króla w całym tego słowa znaczeniu, jeżeli się podporządkuje pod prawo Boże, pod prawo Jego miłości”. Jezus Chrystus Król, do którego intronizacji wzywa Celakówna, jest najwyraźniej Królem ziemskiego panowania.

Niestety, w homilii biskupa Czai znalazła się także myśl o ziemskim panowaniu Chrystusa. Mówił: „Potrzeba też wyrazistego poszanowania Bożego prawa, aby stanowione prawo ludzkie nie było ponad nim i nie dochodziło do łamania sumienia człowieka, lekceważenia etyki i moralności”. Natomiast w samym Akcie Przyjęcia Jezusa za Króla znalazły się sformułowania już jednoznacznie polityczne: „Uznajemy Twe panowanie nad Polską i całym naszym Narodem żyjącym w Ojczyźnie i w świecie”, „zobowiązujemy się porządkować całe nasze życie osobiste, rodzinne i narodowe według Twego prawa”, „budować Twoje królestwo i bronić go w naszym narodzie”.

W tej sytuacji Kościół Polski wziął na siebie obowiązek ukazywania prawdziwej Twarzy Jezusa Chrystusa jako Króla, którego królestwo nie jest z tego świata, a jego królowanie najpełniej urzeczywistnia się na krzyżu.

Trzecie wreszcie źródło intronizacji to „Orędzia Anioła Stróża Polski”. Te orędzia, wydane przez Instytut św. Jakuba w Szczecinie, zaopatrzone w nihil obstat miejscowego ordynariusza, są rozprowadzane przecz Księgarnię Naszego Dziennika. Wszystkie te 63 orędzia były w całości drukowane przez „Nasz Dziennik” i każdego dnia, w dniach druku, były gorąco polecane przez Radio Maryja w przeglądzie prasy tego radia. Dla pewnych kręgów ludzi naszego Kościoła, i to – jak się wydaje – szczególnie gorliwych katolików, rzekome orędzia stały się swoistą „biblią”.

Orędzia wieszczą, że właśnie nastąpiło gwałtowne i z góry zaplanowane uderzenie sił zła na Polskę i polski naród: „Apokaliptyczna bestia wraz z siłami wokół niej skupionymi, chce zniszczyć wasz naród. (...) Całe zło, które na Zachodzie podgryzło chrześcijańskie korzenie Europy, skupiło swoją uwagę na Polsce” (s. 17). „Znaleźliście się teraz pośród tej strategicznej walki Bestii, która chce zdominować świat” (s. 41).

Jedynym ratunkiem jest intronizacja Chrystusa Króla: „pokonacie zalew zła, jeśli uczynicie Jezusa Króla Wszechświata, Królem waszej ojczyzny” (s. 45). „Akt intronizacji Chrystusa Króla jest wypełnieniem Woli Bożej względem waszego narodu” (s. 29).

Akt intronizacji powinien się dokonać według wskazań Rozalii Celakówny: „Musicie trwać w jedności i słuchać głosu Jezusa, który przemówił przez swoją służebnicę Rozalię” (s. 48).

Naród Polski został wybrany przez Pana Boga do wypełnienia szczególnej roli w świecie: „Pamiętajcie, że Bóg przygotował dziejową misję. (...) Otrzymaliście zadanie, by przyczyniać się w historii świata do zaprowadzenia doskonałego społeczeństwa chrześcijańskiego i triumfu Kościoła” (s. 38).

Teksty „Orędzia Anioła” i podobne do nich – a ostatnio mnożą się one w zawrotnym tempie – opakowane dewocyjnym sosem, wieszczące nadchodzące kataklizmy i cudowne ocalenie wybranego spośród innych narodów, narodu polskiego, który ma Chrystusa za Króla są przyjmowane przez wielu ludzi jak objawienie. W rezultacie rozsadzają zdrową religijność i niszczą ludzkie osobowości. Jednakże coraz mocniej wchodzą w krwiobieg nauczania polskiego Kościoła. Podczas Uroczystości Wielkiej Pokuty na Jasnej Górze, 15 października 2016 roku, ks. Piotr Glas celebrujący egzorcyzm nad Polską powiedział: „Polska jest narodem wybranym. (...) Polska jest tym miejscem, z którego wyjdzie iskra. (...) Europa dzisiaj to nowy Babilon”.

Pasterze polskiego Kościoła są powołani, ośmielam się powiedzieć, do surowego napomnienia wydawców i propagatorów takich tekstów jak „Orędzia Anioła”. Jednakże powinni oszczędzić wyznających takie poglądy braci. Wyznający takie poglądy są zazwyczaj ludźmi uczciwymi i powinni być otoczeni duszpasterską troską. W związku z tym jest naglącą potrzebą opracowanie katechezy, która będzie prostować tego rodzaju pokrzywione poglądy.

Zamknięty Polski Dom

Problem uchodźców rozpalił namiętności i dodatkowo podzielił nasz naród. Nasz polski Dom został dla uchodźców zamknięty. Zanim jednak powie się o potrzebie jego otwarcia dla przybyszów z Afryki, zresztą skądkolwiek, trzeba powiedzieć, że lęki przed ich przyjmowaniem mają pewne uzasadnienie. Obserwujemy, na jakie trudności napotykają społeczeństwa i Kościoły Europy Zachodniej w skutecznym niesieniu pomocy, jak tworzą się odrębne społeczeństwa muzułmańskie, w których nie ma miejsca na poczucie wspólnoty z krajem osiedlenia, na akceptację wspólnych zasad, a nawet na tolerancję. Jest także prawdą, że w tej fazie historii nurty ekstremistyczne w islamie są silne i umacniają swą pozycję, także w społecznościach muzułmańskich osiedlonych w państwach europejskich.

To wszystko prawda, ale kiedy przed drzwiami domu staje człowiek poraniony, chory, głodny, nie wolno drzwi zatrzaskiwać i nie wolno pytać, skąd przychodzi. Otwarcie dla takich ludzi domu jest gestem ludzkim i chrześcijańskim. Naturalnie, ludzkie działanie powinno zawsze być roztropne – trzeba zadbać, aby pomagając obcym, nie krzywdzić własnych domowników.

Sercem Ewangelii, jak wiadomo, nie jest doktryna, nie są także praktyki religijne – choć doktryna i religijne praktyki są ważne. Sercem Ewangelii jest miłość do drugiego człowieka, zwłaszcza ubogiego, chorego i narażonego na śmierć. Kościół bezustannie nam przypomina słowa zapisane w rozdziale 21 Ewangelii według św. Mateusza, w których nasz Pan ukazuje nam, z czego Bóg będzie nas sądził i za co nas potępi: „Wtedy odezwie się i do tych po lewej stronie: »Idźcie precz ode Mnie. (...) Bo byłem głodny, a nie daliście mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie (...) wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i mnie nie uczynili«”.

Te słowa w naszych dniach stały się wielkim wezwaniem i zarazem wielkim oskarżeniem. Świat, a zwłaszcza Europa, przeżywa na niespotykaną skalę dramat uchodźców. Jest to sytuacja, jak nam przypomniał papież Franciszek, która jest sprawdzianem naszego chrześcijaństwa i naszego człowieczeństwa. Jest rzeczą zdumiewającą, że ewangeliczne, bezwarunkowe wezwanie do pochylenia się nad chorymi, głodnymi i niemającymi dachu nad głową rozumie wielu ludzi żyjących na obrzeżach Kościoła, a nawet poza Kościołem, a nie rozumie wielu katolików, kapłanów, a nawet biskupów. Zamykanie polskiego domu przed uchodźcami w imię troski o dobro narodu, w imię rzekomej troski o żywotność polskiego Kościoła, w imię obrony naszej wiary przed zalewem obcego nam islamu jest tak naprawdę niszczeniem własnymi rękami korzeni katolicyzmu w naszym kraju. Tą trucizną została zarażona ogromna część naszego katolickiego narodu. I trzeba będzie wielu lat, aby przywrócić naszemu społeczeństwu moralne zdrowie. Przeżywamy podwójną klęskę naszego chrześcijaństwa w Polsce: odwróciliśmy się od potrzebujących naszej pomocy braci, za których także umarł Chrystus, i zainfekowaliśmy groźnym wirusem nasz naród.

Głos papieża Franciszka – w Rzymie, w Polsce i wszędzie gdzie przemawiał – zabrzmiał niezwykle donośnie. Przypomniał podstawową zasadę ewangeliczną – nieść pomoc chorym, narażonym na śmierć, głodnym i potrzebującym wsparcia. Ten głos odbił się bezbłędnym echem w naszym kraju. Arcybiskup Gądecki, uprzedzając nawet głos papieża, wezwał do wielkodusznego otwarcia się na potrzeby uchodźców. Później wielokrotnie to swoje wezwanie powtarzał, wzywał w Chełmie: „Trzeba, żeby każda parafia przygotowała miejsce dla tych ludzi, którzy są prześladowani, którzy przyjadą tutaj, oczekując pomocnej ręki i tego braterstwa, którego gdzie indziej nie znajdują” . Podobnie apelował Arcybiskup Polak, prymas Polski : „Jesteśmy wezwani, by rozpoznać twarz Chrystusa w uchodźcach”. Kard. Nycz powiedział: „Pomoc uchodźcom to wielka próba i test naszej wiary”. I przestrzegał, aby „nie uspokajać sumień stwierdzeniem, że nie ma uchodźców, a są tylko migranci”. Podobnie wypowiadało się jeszcze kilku innych księży biskupów.

Tymczasem te wszystkie wypowiedzi biskupów zostały zagłuszone. Rozpętano akcję dezinformacji i straszenia naszego społeczeństwa uchodźcami. Stworzono jednostronny i fałszywy obraz uchodźców. Zagrano na lękach i uprzedzeniach Polaków. W takiej atmosferze władze państwowe, ustami pani premier, ogłosiły haniebną decyzję: zamykamy nasz polski dom przed uchodźcami!

W rezultacie, jak pokazują niedawne badania, większość Polaków jest przeciwna przyjmowaniu uchodźców, a tylko nikły procent pozwoliłby uciekinierom z krajów objętych wojna na osiedlenie się u nas na stałe.

17 grudnia 2016 roku Giusi Nicolini, burmistrzyni gminy Lampedusa, małej wyspy na Morzu Śródziemnym, do której dotarły tysiące uchodźców z Afryki, odbierając nagrodę „Tygodnika Powszechnego”, Medal św. Jerzego, pytała: „Dlaczego Polska, kraj, który kojarzy się z Solidarnością, nie chce przyjąć choćby kilkudziesięciu uchodźców z Afryki?”. Wyrzucała naszemu rządowi „nacjonalistyczny egoizm”, ale wyrażała też nadzieję, że „to właśnie z Polski może ponownie wyjść przesłanie solidarności, że wasz kraj na powrót stanie się jej symbolem. (...) To słowo »Solidarność« trzeba odkryć na nowo niczym sztandar”.

Przez cały czas, jak wiemy, Episkopat Polski zabiega u władz, aby otwarły się na przybywających do Europy uchodźców. Wymaga tego chrześcijaństwo, człowieczeństwo, ale i solidarność z Europą, której jesteśmy częścią. Jednym z projektów, który, wydawało się, ma w Polsce szanse realizacji, był z powodzeniem realizowany we Włoszech projekt „korytarzy humanitarnych”. Ale polskie władze, na każdym kroku demonstrujące katolickość, pozostały na propozycje biskupów głuche.

Tymczasem mało kto w Polsce wie o staraniach i zabiegach biskupów w tej sprawie. W powszechnej opinii katolicki kler milcząco przyjął stanowisko rządu, bo niektórzy kapłani, a nawet biskupi to stanowisko wyraźnie poparli. Wydaje się, że bardziej niż wezwania do pomocy uchodźcom, znana jest wypowiedź jednego z biskupów, który oświadczył: „Nie jesteśmy ksenofobami i niegościnni, ale mądrzy i nauczeni (...): jak raz wpuścisz do domu obcego (...) to możesz sobie zgotować wielką biedę”.

Dlatego wydaje się, że troska duszpasterska o moralne zdrowie narodu wymaga, aby biskupi jasno i wyraźnie przedstawili całemu Kościołowi i wszystkim Polakom swoje stanowisko, nakazujące ewangeliczny obowiązek pomocy przełożyć na racjonalne i skuteczne działania społeczne, angażujące Kościół i całe społeczeństwo. Odwrócenie się od skrzywdzonych, głodnych i potrzebujących wsparcia jest odwróceniem się od Chrystusa i Ewangelii i żadne tłumaczenia tego nie usprawiedliwią. Nie usprawiedliwi tego także tłumaczenie, że chcemy słać pomoc do krajów, z których uchodźcy pochodzą, skoro stoją oni u naszych drzwi.

Uznanie budzą starania Episkopatu, aby ten problem rozwiązać po ludzku, nie dyskredytując rządzących państwem. Ale jest czas poufnych negocjacji, i jest też czas jasnych i niedwuznacznych oświadczeń. Ich brak powoduje zgorszenie. O takie oświadczenie proszą wierni Kościoła. Odwrócenie się „gościnnej, katolickiej Polski” od uchodźców jest zgorszeniem dla świata, jest odejściem od Ewangelii i jest czynnikiem demoralizującym społeczeństwo. Będzie ciążyło przyszłym pokoleniom Polaków.

Kiedy w ostatnich tygodniach w Ameryce wprowadzono zakaz wjazdu dla obywateli siedmiu krajów, amerykańscy biskupi ostro zareagowali. Metropolita Chicago, kard. Blase Cupich powiedział, że jest to „mroczny moment w historii Stanów Zjednoczonych”. Taki „mroczny moment” przeżywamy w Polsce od wielu miesięcy. Dlatego potrzebny jest zdecydowany głos biskupów, którego nikt i nic nie zastąpi.

Kłopoty z papieżem

Pozornie wszystko jest w porządku. W każdej mszy świętej kapłani wymieniają imię papieża Franciszka. W Polsce nikt poważny nie kwestionuje publicznie nauczania papieża. A jednak, jak ktoś powiedział, wyczulone uszy odbierają swoiste „szemranie” – „coś z tym papieżem jest nie tak”. Jakiś klimat nieufności unosi się w powietrzu. Niektórzy publicyści wybór tego papieża określają jako „wypadek przy pracy” kardynałów. „Nie czytam tego papieża”, powiedział wybitny polski teolog. „Ten papież sprawił, że odzyskałem wiarę w sens pozostania w Kościele” – wyznał wybitny artysta. Jedni widzą w papieżu Franciszku wielki „dar Ducha Świętego”, inni „dopust Boży”.

Świat i Kościół potrzebuje proroków. Na Zesłanie Ducha Świętego w 2013 roku papież powiedział : „Jeśli Kościół żyje, to musi zawsze zaskakiwać. Kościół niezdolny do zaskakiwania jest słaby, schorzały, umierający i trzeba go zaraz zabrać na salę wybudzeń” . Mówił także kiedy indziej: „Ewangelia zaprasza wszystkich. Jeśli to zaproszenie nie jest mocne i pociągające, to Kościołowi grozi, że stanie się zamkiem z papieru”. Zaskoczył wielu moralistów, gdy powiedział: „Nie mamy [my kapłani i biskupi] ludziom zastępować sumień – moralność chrześcijańska jest moralnością osoby, a nie normy”. Od samego początku, od kiedy ten problem zaistniał, papież głosi z wielką stanowczością obowiązek przyjścia z pomocą uchodźcom.

Największym jednak kamieniem obrazy stała się możliwość komunii świętej dla osób rozwiedzionych i żyjących w niesakramentalnych związkach, którą ukazał papież jako możliwą w adhortacji „Amoris laetitia”. Na całym świecie, również w Polsce, pojawiły się głosy entuzjastyczne, ale także głosy zarzucające papieżowi rozminięcie się ze zdrową nauką Kościoła, a w szczególności „zdradę świętego Jana Pawła II”. W kręgach polskiego Episkopatu zapanowało kłopotliwe milczenie, aż do 19 września 2016 roku, kiedy to opublikowano list czterech kardynałów o niejasnościach w adhortacji „Amoris laetitia”. Rozległy się wtedy w Kościele głosy oburzenia na czterech kardynałów, a ich list uznano za „pułapkę” zastawioną na papieża. To z jednej strony. A z drugiej posypały się głosy wsparcia dla „stojących na straży prawowierności” kardynałów. Z polskiego Episkopatu wyszły także głosy wspierające krytyków papieża. Przewodniczący w KEP Rady ds. Rodziny, bp Jan Wątroba powiedział: „Bardzo czekam na odpowiedź, na doprecyzowanie, tym bardziej, że sam jestem zasypywany podobnymi pytaniami. (...) Szkoda, że nie ma powszechnej wykładni i jasnego przesłania samego dokumentu i trzeba do adhortacji dodawać interpretacje...”. Natomiast bp Józef Wróbel udzielił wywiadu dziennikarzowi „La Fede Quotidiana”, w którym niedwuznacznie poparł czterech kardynałów i zarzucił adhortacji „brak precyzji niektórych fragmentów”. Pytany o możliwość komunii dla osób żyjących w niesakramentalnych związkach powiedział, że takiej możliwości nie było przed „Amoris laetitia” i nie ma po niej.

Problem recepcji nauki papieża powinien być przedmiotem szczególnej troski pasterskiej biskupów. Narasta w polskim Kościele zdumienie i poczucie, że tak naprawdę polscy biskupi nie przyjmują nauczania papieża, a przynajmniej stawiają je pod znakiem zapytania. Dlatego istnieje pilna potrzeba deklaracji Episkopatu, że dziękują papieżowi za „Amoris laetitia” i postarają się zalecenia adhortacji, i to w całej rozciągłości, wcielić w życie polskiego Kościoła.

Nacjonaliści i nienawistnicy – nadciągająca burza

Nie można pomniejszać roli narodu w życiu jednostki, a ma to niekiedy miejsce. Naród, który ubogaca, i wręcz ożywia człowieka swoją kulturą – potrzebny jest człowiekowi jak chleb. Nasza narodowa historia jest wielka, należy się do niej odwoływać i na niej budować. Równocześnie należy pamiętać, że idea egoizmu narodowego może być rodzajem bałwochwalstwa, i że narodowe szaleństwa doprowadziły do dwu strasznych wojen.

Trwa wśród polityków, a także moralistów dyskusja, czym różni się patriotyzm od nacjonalizmu. Niektórzy badacze twierdzą, że nacjonalizm bywa prawdziwym patriotyzmem i nie musi łączyć się – a to mu się przypisuje – z wykluczeniem innych, obcych, a także nie musi usprawiedliwiać przemocy. Samo pojęcie nacjonalizmu ma być neutralne i dopiero analiza konkretnego nacjonalizmu pozwala wystawić mu ocenę.

Tymczasem Jan Paweł II niedwuznacznie przestrzegał przed nacjonalizmem. W przemówieniu, jakie wygłosił w ONZ, pojawiają się krytyczne uwagi pod adresem utylitaryzmu, relatywizmu, sceptycyzmu, ale szczególnym przedmiotem krytyki jest nacjonalizm. Nacjonalizm bowiem, mówi papież, jest ideologicznym usprawiedliwieniem przemocy, jaką jeden naród stosuje wobec drugiego narodu. Nacjonalizm wyklucza i odmawia wszelkich praw drugiemu. Skrajna odmiana nacjonalizmu może prowadzić do totalitaryzmu. Tak twierdzi św. Jan Paweł II. Bardzo podobne wypowiedzi padały z ust niektórych naszych biskupów. Arcybiskup Gądecki powiedział, że w Polsce mamy do czynienia z chorym nacjonalizmem.

Polski nacjonalizm, wyrosły na myśli Romana Dmowskiego, ma swoją specyfikę. Jest nierozerwalnie powiązany z Kościołem katolickim. Katolicyzm, rozumiany tutaj nie religijnie, ale kulturowo, jest samą esencją, bez której jest nie do pomyślenia narodowe państwo polskie. Dlatego nacjonaliści atakują model rozdziału Kościoła od państwa jako zanegowanie państwa katolickiego. Ta narodowo-katolicka idea wydaje się być neopogańska, wykorzystuje bowiem religię do celów politycznych.

W ostatnich latach ugrupowania nacjonalistyczne, nazywające siebie „narodowymi”, przeżywają w Polsce renesans. Rozmnożyły się niepomiernie, przyciągają do siebie wielu młodych Polaków, wzrosły w siłę, nawiązały związki z dobrze zorganizowanymi grupami kibicowskimi – i coraz bardziej nas niepokoją.

Zanim jednak zacznie się bić na alarm, trzeba powiedzieć, co następuje: Jest rzeczą zrozumiałą, a nawet chwalebną, kiedy młodzi ludzie chcą należeć do jakiejś grupy, chcą mieć swoje przedstawicielstwo i chcą wpływać na kształt życia społecznego. Znakomicie ktoś napisał: „My jako ludzie jesteśmy stadni. Musimy mieć swoją paczkę. Własne namioty, własne plemię, własną starszyznę, wodza, wojowników. (...) To cecha gatunku”. Natomiast wieszcz dwieście lat temu wołał: „Młodości, ty nad poziomy wylatuj. (...) Razem młodzi przyjaciele. (...) Dalej bryło, z posad świata nowymi cię pchniemy tory”. Wychowywanie młodzieży polega w dużej mierze na tworzeniu dynamicznych środowisk, które młody człowiek uzna za swoje własne, i w których – razem z rówieśnikami – ma szanse rozwijać swoje zdolności i realizować swoje ambicje. Dlatego powstawanie ambitnych, młodzieżowych zespołów należy wspierać. Należałoby się zatem cieszyć z powstania ugrupowań, którym nie obca jest sprawa Polski, gdyby nie pewne „ale”.

Oto młodzieżowe, narodowe ugrupowania, począwszy od Młodzieży Wszechpolskiej, a skończywszy na Obozie Narodowo-Radykalnym, w swoim działaniu posługują się agresją, przede wszystkim słowną. Powstała cała litania wykrzykiwanych przez nich haseł, z pośród których: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę” lub „Cała Polska głośno krzyczy, nie chce tej islamskiej dziczy” – należą do łagodniejszych. Mamy już także przypadki agresji fizycznej, motywowanej niechęcią do obcych, żeby wspomnieć choćby napaść ONR-owców na procesje ukraińską w Przemyślu czy pobicie obcokrajowców w różnych miastach. Te godne potępienia działania wypływają rzekomo z inspiracji chrześcijańskiej. Siedem środowisk narodowych podpisało wspólny apel: „Nacjonalizm chrześcijański – wielka idea i wielka odpowiedzialność”. Profesor Żaryn twierdzi, że „narodowców łączy miłość ojczyzny”, ale ta miłość wydaje się dziwna, a nawet niebezpieczna. Zaczynamy z troską i z pewną obawą patrzeć na działalność „narodowych” ugrupowań i zaczynamy dostrzegać rysujące się zagrożenia.

Te zagrożenia rosną, kiedy uwzględni się społeczny, obywatelski i moralny klimat, jaki zapanował w naszym społeczeństwie. Badania wykazały, że w ciągu ostatnich dwu lat większość młodych ludzi zanurzyła się w internetowej rzeczywistości, pełnej zła i nienawiści. Internetowe szambo – hejt – zdominowało niemal wszystkie portale. To szambo wypełnione jest wulgaryzmami i mową podżegającą do nienawiści: „spalić go jak Żydów w piecach” – to niemal „niewinny”, na tle innych, wpis. Najgorsze jest to, że z tą kloaką coraz bardziej się oswajamy.

Jeszcze smutniejsza jest mowa i działalność ludzi dorosłych i to często zajmujących eksponowane miejsce w polityce i życiu społecznym Polski. Chyba schamieliśmy i, co najgorsze, przywykliśmy do tego, jak przywykliśmy do słowa słyszanego na każdym kroku, które zaczyna się na literę „k”. Uzbierałem szereg wycinków z prasy, które miałem zamiar tutaj przedstawić, ale ogarnął mnie wstyd. Poważni ludzie wyśmiewają innych i właściwie lżą. Czynią to notable ze wszystkich obozów politycznych. Zdumiewa, że w tym towarzystwie poczesne miejsce zajmują kapłani Kościoła katolickiego, i to często z tytułem prof. dr hab. O przeciwnikach można wszystko bezkarnie powiedzieć: że są zdrajcami ojczyzny, złodziejami, łajdakami. Poziom nienawiści, który towarzyszy naszemu życiu publicznemu, jest zatrważający.

Nie mniej niepokojące, a może jeszcze bardziej, jest to, że mowa nienawiści i ekscesy narodowców spotykają się z życzliwym, do pewnego stopnia, milczeniem rządzącej w Polsce prawicy. Minister Błaszczak twierdzi, że informacje o atakach motywowanych rasizmem w Polsce są wyolbrzymione. Rządzący nie widzą, że mamy do czynienia z ogniem, który dziś jeszcze nie podpalił naszych domów, ale jutro może to uczynić.

Wreszcie, jest niezwykle smutnym faktem zachowanie się kapłanów, którzy towarzysząc ugrupowaniom narodowym i grupom kibiców – tolerują agresję i wmawiają w młodych, zarażonych nienawiścią, że są wybraną cząstką naszego narodu. To jest niechrześcijańskie i nieludzkie. Mamy do czynienia w naszym kraju i w naszym Kościele z jakąś aberracją! Nie można pogodzić Eucharystii z przemocą!

Dlatego wielu wiernych, w tym także piszący te słowa, ślą do Księży Biskupów prośbę, aby wykazali duszpasterską troskę na odcinku, który tutaj został zarysowany. Trzeba się śpieszyć. Wielu obserwatorów twierdzi, że nienawistna agresja, która zagościła wśród nas, może łatwo wylać się na ulice.

„Bolek”, Solidarność i pisanie historii Polski na nowo

W katolickiej Polsce, z bestialską zaciekłością jest niszczony człowiek i wszystko, co z tym człowiekiem jest związane – Solidarność, odzyskanie niepodległości, budowa demokratycznej Polski. To jest jakiś kolejny obłęd.

W 1970 roku przeżywałem sławny Grudzień w Gdańsku i wiem, jak dramatyczne były to dni – ile strachu, ile rozpaczy, ile nienawiści było w ludziach. Zastrzelono kilkadziesiąt osób, setki było ciężko rannych i pobitych... Ludzie ginęli w dziwnych okolicznościach... To wtedy młody robotnik Lech Wałęsa podpisał papier, w którym zgadzał się na współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. Mówił o tym kilkakrotnie.

Na czym polegała ta współpraca, nie wiem. Na ile został uwikłany w pajęczynę ubecką, też nie wiem. Nie znam dokumentów z „szafy Kiszczaka”, nie umiem ocenić ich autentyczności, przyjmuję ze zrozumieniem ich ocenę dokonaną przez specjalistów. Ale osobiście jestem przekonany – wolno mi – że Lech Wałęsa nigdy nie był rzeczywistym agentem. Komunistyczny agent służył komunizmowi i niszczył Polskę. Wałęsa zawsze był „cwaniakiem” przekonanym, że wszystkich „wykiwa”, ale nigdy nie chciał szkodzić swojej Ojczyźnie. Tego jestem pewien. Być może sam został „wykiwany”, ale to jeszcze nie jest agentura. A zresztą, gdyby nawet dał się uwieść w ciągu tych kilkunastu miesięcy, gdyby dał się wciągnąć na jakiś czas w ubeckie bagno, to w późniejszych latach dokonał czynów iście bohaterskich. Z jego losem zostały związane losy wielu ludzi, a nawet całej naszej Ojczyzny.

Dobrze pamiętam spotkania z przyjaciółmi w pierwszych tygodniach stanu wojennego. Lech Wałęsa był wtedy internowany i samotnie przeżywał dramat stanu wojennego w Arłamowie. Drżeliśmy, czy Wałęsa wytrwa i nie da się złamać, był bowiem wtedy człowiekiem niezastąpionym! Nie złamał się, wykazał odwagę. A z czasem poprowadził Polaków do zwycięstwa. Wałęsa ma swoje przywary i swoje śmiesznostki, ale nie wolno przekreślać tego, co naprawdę uczynił. Przekreślanie jego dorobku jest wielką niegodziwością.

Aż nie chce się wierzyć, że epizod z podpisaniem współpracy z SB w oczach ludzi poważnych, odwołujących się do prawdy, sprawiedliwości i do samego Pana Boga, urósł do rozmiarów bestii, która pożarła cały dorobek Wałęsy. Głosi się wszem i wobec, że na czele Solidarności stał agent wykonujący posłusznie dyktat pochodzący od wrogów Polski. Głosi się, że wszystkie poczynania tego człowieka jako prezydenta były skażone służbą obcym interesom. Okrągły Stół, jak powiedział Antoni Macierewicz, „został ułożony w Moskwie”. Czyż to nie obłęd uważać, że Solidarność, niepodległość, demokrację – nie wywalczyliśmy sami, ale otrzymaliśmy w prezencie od wrogów Polski?

Kiedy zniszczy się Wałęsę, kiedy się go zohydzi i oskarży o najgorsze, to wtedy trzeba pisać naszą najnowszą historię na nowo. I taką historię się pisze. Wyrzuca się z niej legendarne nazwiska, nie tylko Wałęsy, ale także Geremka, Mazowieckiego i innych. Niszczy się wszystko to, co funkcjonowało przez 27 lat. Ogłasza się, że III RP ufundowana na Okrągłym Stole, jako na założycielskim micie, jest u korzeni znieprawiona i że ten mit musi upaść, bo zaciemnia prawdę o Polsce.

Dlatego dla IV RP ustanawia się nowe założycielskie mity, którymi mają być żołnierze wyklęci, „zamach smoleński”, prezydentura Lecha Kaczyńskiego. Cała ta „nowa wersja najnowszej historii” powoli wkracza do szkół. Już teraz wyświetla się dzieciom film „Smoleńsk”, prymitywnie upraszczający rzeczywistość.

Biskupi byli świadkami rodzącej się Solidarności, strażnikami prawdy w Magdalence i przy Okrągłym Stole, współbudowniczymi niepodległej Polski. Ich głos jest dzisiaj niezbędny. Nie chodzi tylko o Wałęsę, choć także o niego. Ktoś usiłuje odebrać Polakom piękno i heroizm, związany z Solidarnością. Ktoś usiłuje decydować o tym, kto jest patriotą, a kto nie. Ktoś usiłuje spostponować cały nasz dorobek od roku 1989. Ten dorobek jest chwilami dziurawy, ale jest wypracowany przez nas i jest nasz.

Dopowiedzenia

Jest jeszcze szereg spraw, nad którymi trzeba się pochylić i okazać duszpasterską troskę. Niektóre z nich pragnę na koniec, w telegraficznym skrócie, wyakcentować.

Szkolna katecheza. Celem katechezy, jak wiadomo, jest pomagać ludziom w osiągnięciu dojrzałej wiary. Dlatego przy ocenie katechezy podstawowym pytaniem jest, czy młodzież uczestnicząca w niej staje się bardziej wierząca. Pragnę w tym miejscu oddać hołd wielu katechetom, którzy, pokonując ogromne trudności, heroicznie wypełniają swój obowiązek i prowadzą młodych do Pana Boga i Kościoła. Jednakże rozlegają się w Polsce głosy, że katecheza jest często źródłem antyklerykalizmu. Badania pokazują, że to niestety prawda.

Wprowadzenie katechezy do szkoły było niewątpliwie pokazaniem pewnej siły Kościoła – pokazaniem, kto tu się liczy. Słychać głosy, że religia w formie katechezy, prowadzona przez księży i katechetów w państwowych szkołach, za państwowe pieniądze, jest rozwiązaniem szkodliwym i poważnym błędem. Pojawia się postulat, i to wygłaszany przez poważnych ludzi Kościoła, powrotu religii do salek przykościelnych. W przekonaniu piszącego te słowa, choć przeżywamy dramatyczny kryzys szkolnej katechezy, nie ma i nie powinno być powrotu do salek przykościelnych. Jest natomiast nagląca potrzeba przemyślenia od podstaw całego problemu. Popełniliśmy jakiś błąd, skoro ponieśliśmy tak spektakularną klęskę. Ogromne rzesze młodzieży, i to z katolickich rodzin, rezygnują z katechezy. Kiedy rozmawia się z rodzicami młodzieży szkolnej, a także z młodzieżą o katechezie – bardzo często wieje grozą. I chociaż w jakimś procencie katecheza jest prowadzona wzorcowo, to trzeba odważnie zawołać: katecheza szkolna w obecnej formie bardzo często niszczy Kościół !

Dochodzą głosy, że w związku z reformą szkolnictwa komisja wychowania katolickiego, na czele z biskupem Markiem Mendykiem, rozpoczęła pracę nad nową podstawą programową katechezy. To dobrze, ale czy to wystarczy? Czy komisja biskupia jest zdolna do radykalnych posunięć? Bo tutaj trzeba radykalizmu, sytuacja jest bowiem dramatyczna. Może się wkrótce okazać, że jest w szkole katecheza, są katecheci, ale nie ma katechizowanych. Nie wiem, jak temu zaradzić. Trzeba się chyba odwołać do zbiorowej mądrości Kościoła i rozpocząć ogólno-kościelno-narodową debatę. Może trzeba zacząć od rozpisania ankiety na temat katechezy i zaprosić do udziału w niej wszystkich, a zwłaszcza rodziców i młodzież? Ta sprawa nie może być zlekceważona. Przyszłość polskiego Kościoła zależy w dużej mierze od rozwiązania tego problemu.

Świeccy w Kościele. Pięćdziesiąt kilka lat temu wysłuchałem konferencji biskupa (jeszcze nie papieża, jeszcze nie kardynała, a nawet jeszcze nie arcybiskupa) Karola Wojtyły na temat roli świeckich wiernych w Kościele. Przypominał, że także Duch Święty mówi przez ludzi świeckich i postulował włączanie myśli i dorobku ludzi świeckich w dzieło Kościoła. Od tamtego czasu chyba niezbyt wiele się zmieniło.

Chciałoby się, aby udział laikatu w życiu Kościoła był przedmiotem szczególnej duszpasterskiej troski. W odrodzonej Polsce powstało szereg świetnie działających organizacji i ruchów, ale ludzie świeccy wciąż zajmują miejsce na kościelnym marginesie. Niezbędne jest takie uporządkowanie spraw Kościoła, aby głos ludzi świeckich nie tylko był słyszany, ale realnie się liczył. Nieżyjący już znakomity profesor, audytor Soboru, Stefan Świeżawski pisał, i jest to jego swoisty testament dla polskiego Kościoła: „Jest sprawą dla przyszłości Kościoła kluczową, że w tych wszystkich zagadnieniach, planujących przyszłość Kościoła na naszym globie, głos wszystkich dzieci Kościoła, a nie tylko hierarchii – winien być pilnie dostrzegany i słuchany. Krytyka poczynań Władz Kościelnych, jeśli pochodzi od ludzi autentycznie wierzących, zaangażowanych w sprawy kościelne, a zwłaszcza prawdziwie miłujących Kościół Chrystusowy, jest nie tylko dozwolona, jest wprost konieczna i zbawienna. Wypowiadanie takiej konstruktywnej krytyki jest nieraz obowiązkiem naszego sumienia”.

Dialog międzyreligijny i międzykulturowy. Wielu poważnych myślicieli twierdzi, że przyszłość chrześcijaństwa, a także przyszłość ludzkości zależy od tego, czy zdobędziemy się za rzeczywisty dialog, oparty na wspólnocie ludzkiej natury, z przedstawicielami różnych religii i różnych kręgów kulturowych. Wiedział o tym doskonale św. Jan Paweł II, zwołując do Asyżu – ku zgorszeniu ciasnych katolików, uważających siebie za ortodoksów – wyznawców różnych religii. To, co obecnie w Polsce uchodzi za „dialog”, jest – ośmielam się twierdzić – pozornym dialogiem i stoi przed nami poważne zadanie wejścia na drogę autentycznego dialogu.

Papież Franciszek po odebraniu nagrody im. Karola Wielkiego powiedział : „Cóż ci się stało, Europo, ojczyzno poetów, filozofów, artystów, muzyków, pisarzy? Cóż ci się stało, Europo, matko ludów i narodów, matko wspaniałych mężczyzn i kobiet, którzy potrafili bronić i dawać swoje życie za godność swych braci?”. Kiedy dzisiaj patrzy się na Polskę i na polski Kościół, cisną się na usta słowa: „Cóż ci się stało, Polsko, że zamknęłaś swoje drzwi przed potrzebującymi pomocy? Cóż ci się stało, że zbudowałaś wrogie mury pomiędzy twymi synami i córkami? Cóż ci się stało, że zagubiłaś solidarność i tolerujesz zakłamanie i nienawiść? Cóż ci się stało, że profanujesz wiarę swoich ojców i wciągasz ją w służbę egoistycznej polityki? Cóż ci się, Polsko, stało?”.

Lublin, 25 marca 2017 r.

PS

Już po wysłaniu powyższego tekstu do Księży Biskupów opublikowany został Dokument Konferencji Episkopatu Polski, przygotowany przez Radę ds. Społecznych: „Chrześcijański kształt patriotyzmu”, w którym został jednoznacznie potępiony nacjonalizm. Dokument został przyjęty ciepło i to chyba przez wszystkie „opcje” obecne w naszym Kościele. Na taki dokument wiele osób – jak sami twierdzą – oczekiwało od dawna.

Osobiście przyjąłem ten tekst z wielką radością, uznałem go za tekst programowy, ale zabrakło mi w nim dwu rzeczy. Po pierwsze, zabrakło mi stwierdzenia, że zaraza nacjonalistyczna, niestety, zakorzeniła się w polskim Kościele i dlatego Biskupi wyrażają skruchę. Zabrakło mi po prostu ze strony Kościoła wyrażenia skruchy. Po wtóre, zabrakło mi apelu do kapłanów katolickiego Kościoła, aby wystrzegali się w nauczaniu akcentów nacjonalistycznych i budowali zdrowy patriotyzm, tak jak to ukazuje dokument. W części II dokumentu Biskupi mówią o wychowaniu do patriotyzmu. Podkreślają rolę rodziny, szkoły, ludzi kultury, harcerstwa i innych społecznych organizacji, a nawet sportu, ale zapominają o roli Kościoła i księży. A to tutaj najczęściej ma miejsce „nieodpowiedzialne i bałwochwalcze (...) szukanie chrześcijańskiego uzasadnienia dla szerzenia narodowych konfliktów i waśni”.

Trzeba mieć nadzieję, że za omawianym tu dokumentem pójdą dalsze kroki polskiego Episkopatu. Nie ma się co łudzić, współczesny polski nacjonalizm, przybierający niekiedy kształt szowinizmu, a nawet nazizmu – rozsadza nasze życie narodowe i religijne. To jest chyba obecnie największa nasza rana, największe nieszczęście i największa groźba na przyszłość. Trzeba bić na alarm. Dlatego należy mieć nadzieję, że po pięknym liście o patriotyzmie Episkopat ukaże społeczeństwu, iż polityka naszych władz w stosunku do uchodźców, którzy rzekomo, jak powiedział czołowy polski polityk, niosą ze sobą „różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki” (przypomina się „te żydki niosą tyfus”) – jest katastrofalna, nieludzka, antynarodowa, karygodna.

Trzeba też mieć nadzieję, że polski Episkopat dokona przeglądu wydarzeń mieniących się katolickimi, jak „miesięcznice” w warszawskim kościele i pod Pałacem Prezydenckim, jak nauczanie Radia Maryja, jak artykuły w „Naszym Dzienniku” i w innych pismach – pod kątem, czy nie miesza się tam modlitwy z agresją, a nawet nienawiścią.

Tam bowiem – jak piszą biskupi – gdzie jest agresja, pomówienia, nienawiść, tam nie może być mowy o patriotyzmie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dominikan, długoletni duszpasterz akademicki. W PRL działacz opozycji antykomunistycznej. Laureat Medalu Świętego Jerzego. Na łamach „Tygodnika Powszechnego” dokonywał wnikliwej diagnozy sytuacji w polskim Kościele, stawiając trudne pytania niektórym biskupom… więcej