W „Tygodniku Powszechnym” (nr 2/2002) opublikowaliśmy tekst Agnieszki Sabor pt. „Naprawdę nie dzieje się nic”. Autorka rysuje w nim obraz Krakowa – miasta o bogatej przeszłości, ale przegrywającego swoją szansę na przyszłość.  Czy ta teza jest prawdziwa? O czym należy pamiętać, myśląc o nowoczesnym Krakowie? Jak wypracować pomysł na miasto? Dziś dalszy ciąg dyskusji; mamy nadzieję, że przekroczy ona granice lokalności i stanie się debatą o polskich miastach.



Więcej pokory

Krystyna Zachwatowicz – scenograf



Kiedy przyjechałam do Krakowa, w szarej komunistycznej rzeczywistości miasto pełne pięknych murów i pięknych ludzi wydawało się niemal cudem. Dziś z okien mojego mieszkania tuż przy Rynku obserwuję, jak w czasach wolności Kraków coraz bardziej pogrąża się w bylejakości i chaosie. Kompletnie zniszczony pejzaż architektoniczny ulicy Floriańskiej to tylko wierzchołek góry lodowej – prawda, że wiele mówiący. 
Wolny rynek, który powinien przyczyniać się do rozwoju obdarzonego tysiącem możliwości miasta, okazuje się jednym ze źródeł katastrofy. Odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponoszą różne środowiska. Jednym z nich są architekci, którzy zatracili estetyczne, a może nawet etyczne wyczucie tego, co dla Krakowa jest naprawdę ważne. Zbyt często myślą w kategoriach jednego – najczęściej własnego – projektu, nie dostrzegając urbanistycznego kontekstu, na który w równym stopniu składają się historia, obecne potrzeby mieszkańców, ranga królewskiego, nie zniszczonego wojną miasta. Stawiając nowy budynek, nawet jeśli ma to być tylko supermarket albo blok mieszkalny, trzeba pamiętać o pełnej głębokich sensów przestrzeni całego miasta. 
Tymczasem nonszalancja pozwala budować cokolwiek gdziekolwiek. O prestiżu decyduje bliskość Plant, w sposób nieodpowiedzialny zabudowuje się więc historyczną, zamkniętą już przestrzeń Starego Miasta. Kuriozalny – na szczęście szybko odrzucony i zapomniany – pomysł wybudowania na Rynku szklanej wieży wiele mówi o dominującym dziś w Krakowie aroganckim sposobie myślenia o przestrzeni miejskiej. Wielkim problemem jest także brak informacji. Najczęściej jesteśmy zaskakiwani nową realizacją w chwili, gdy nic nie możemy już poradzić: projekt od dawna jest zatwierdzony, mury wznoszą się szybko do góry. Nikt z nikim nie dyskutuje ani o tym, co powinno znajdować się w danym miejscu: opera czy hotel, ani o tym, jak powinien wyglądać nowy dom między dziewiętnastowiecznymi kamienicami. Czy organizowane regularnie biennale architektury, które powinno być polem dyskusji społecznej, ma jakieś realne przełożenie na życie miasta? 
Nikomu nie przychodzi do głowy, że najważniejszym zadaniem architektów jest teraz coś zupełnie innego niż „poprawianie” starego Krakowa: powinni zająć się ożywieniem martwych, odhumanizowanych przestrzeni, które otaczają niewielkie przecież, średniowieczne centrum. Co zrobić z pokomunistycznymi blokowiskami? Jak włączyć w krwiobieg miasta Nową Hutę? Tematem najbliższego biennale ma być właśnie ta dzielnica. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że ktoś zajmie się tamtejszymi osiedlami, drogami, które prowadzą znikąd donikąd, przemysłowymi nieużytkami. Jako materiał do pracy wybrano całkowicie skończony Plac Centralny. Czy wobec tego biennale przyniesie jakikolwiek pożytek mieszkającym tu ludziom? Wszystkim nam w Krakowie potrzeba więcej pokory. Także architektom.





Mówić o sobie

Albrecht Lempp – tłumacz, szef Zespołu Literackiego Instytutu Adama Mickiewicza



Kraków na pewno jest prowincją, ale nie w negatywnym sensie tego słowa. W tej chwili ta prowincja jest mniej twórcza niż kiedyś lub może tak się nam wydaje. Ale trudno mieć o to do kogokolwiek pretensje. Kiedy przed stu laty przyjechał do Krakowa z Berlina Przybyszewski, zdarzyło się tutaj coś bardzo ważnego. A przecież nie przyjechał dlatego, że prezydent miasta dał mu jakieś ulgi podatkowe. Choć z drugiej strony, rolą miasta jest stworzenie atmosfery przyjaznej życiu kulturalnemu. Tymczasem konserwatywny Kraków za długo siedział na skarbach przeszłości bez żadnej wizji. Zapominał, że współczesność powinna dodać coś nowego. Przykładem dyskusje wokół kształtu Rynku. Nie ma w nich tego, co jest możliwe w Paryżu: ot, nagle przy Luwrze wyrasta piramida – i to jest piękne. Konserwatywna postawa była kiedyś uzasadniona, ale w latach 90. Kraków nie zauważył, że coś się zmieniło. 
Na to nakłada się kwestia public relations. Miastem, które świetnie się w tej chwili reklamuje, jest Wrocław. Kraków nie robi tego równie dobrze. Oczywiście jest znany w świecie – może nawet bardziej niż Polska – ale wyłącznie ze swej przeszłości. A co z teraźniejszością? Dlaczego w Krakowie nie ma przyzwoitej gazety anglojęzycznej? Dlaczego tak trudno o dobrą obcojęzyczną księgarnię czy bibliotekę z angielskimi, niemieckimi czy francuskimi nowościami? W Pradze działa, przynajmniej w sezonie letnim, teatr anglojęzyczny. To są pewne sygnały, wskazujące, że w Krakowie nie ma klimatu ani chęci do takich działań. Nie wszystko da się wytłumaczyć brakiem pieniędzy. Kiedy Kantor tworzył swój teatr, też ich nie miał. Informacja o tym, co dzieje się w mieście, musi wyjść na zewnątrz. Jeśli w krakowskiej filharmonii gra Nigel Kennedy, muszą się o tym dowiedzieć potencjalni słuchacze z zagranicy. To obowiązek miasta. Tymczasem nikt o niczym nie wie. 
Ostatnio wiele mówi się o sieciach, w które połączone są metropolie. Jeśli miasto jest poza siecią, ludzie z zewnątrz przestają pobudzać jego rozwój. Sukces Festiwalu Kultury Żydowskiej czy Festiwalu Beethovenowskiego wiąże się z międzynarodowymi kontaktami Janusza Makucha i Elżbiety Pendereckiej. Kraków mógłby zaistnieć w środkowoeuropejskiej sieci, między Pragą, Wiedniem, Budapesztem, Bratysławą, kiedyś pewnie także Lwowem. Ale czy jest to realne w sytuacji, kiedy pociąg do Wiednia jedzie dłużej niż za czasów Franciszka Józefa? 
Oczywiście, wielkim atutem Krakowa jest fakt, że mieszkają tu nobliści, Lem, Mrożek, Lipska. Ale, abstrahując od tego, że krakowskie wydawnictwa wydają nowe książki Szymborskiej czy Miłosza, Kraków nie jest w tej chwili centrum literatury polskiej. I nie jest to zarzut wobec pisarzy. Oni nie są tutaj po to, aby robić coś dla miasta. Życie literackie rozwija się gdzie indziej. To prawda, na znaczeniu zyskują Krakowskie Targi Książki, ale o wiele ważniejsze festiwale odbywają się na Zamku Ujazdowskim w Warszawie albo w Legnicy, która stała się ważnym ośrodkiem skupiającym młodszą generację pisarzy. W Krakowie, pomijając imprezy organizowane przez Znak czy Wydawnictwo Literackie, zbyt dużo się nie dzieje. Choć literatura jest oczywiście dla Krakowa wielką szansą. 






Polityka małych kroków

Bogusław Sonik – dyrektor Biura Festiwalu Kraków 2000



Przyzwyczailiśmy się myśleć o Krakowie w pompatycznych kategoriach. Tymczasem rzeczywistość skrzeczy: przeżywamy kryzys, przede wszystkim finansowy. Prawda jest brutalna: w biednym i scentralizowanym państwie nie ma, poza Warszawą, pieniędzy na gigantyczne przedsięwzięcia. W najbliższych latach nie zbudujemy więc wielkiego muzeum, aby stać się drugim Bilbao; nie stworzymy, wzorem Londynu, alternatywnej przestrzeni na potrzeby kultury. 
To nie znaczy, że z kreowania wizji przyszłości Krakowa należy rezygnować. Przeciwnie! Trzeba ją tylko urealnić. O kim myślimy, przygotowując strategię rozwoju? Mam wrażenie, że za mocno stawiamy na „światowość” Krakowa, zapominając o kwestii podstawowej – jego lokalności. Kraków to przede wszystkim miasto krakowian, którzy powinni mieć możliwość wygodnego dojazdu do pracy, spaceru po zadbanym i bezpiecznym parku. Dlatego nie lekceważyłbym takich – wyczerpujących finansowo – inwestycji jak mosty, drogi, campus uniwersytecki. To one sprawiają, że miasto staje się bliższe mieszkańcom i przybyszom.
Zaplecze wielkoprzemysłowe Krakowa kurczy się i trzeba szukać nowych źródeł zatrudnienia. Jesteśmy za to potęgą uniwersytecką i turystyczną. Perspektywa stworzenia w Krakowie ośrodka uniwersyteckiego promieniującego na całą Europę Środkową jest realna i władze krakowskich uczelni wiele robią w tym kierunku. Trzeba im pomóc. Może warto zachęcić różne kraje, od Stanów Zjednoczonych po Ukrainę, by zbudowały tu własne akademiki? 
Do Krakowa przyjeżdżają tłumy turystów. Jak spowodować, by było ich więcej, by zostawali na dłużej? Baza hotelowa i gastronomiczna już istnieje. Trzeba jednak zdefiniować oczekiwania i wyjść im naprzeciw. Oprócz Rynku i Wawelu mamy wspaniałe, niemal nieznane muzea. Centrum Nowej Huty i Podgórze też mogą stać się atrakcją turystyczną. Niewiele osób wie, że w Krakowie są źródła wód mineralnych, a w Swoszowicach, 5 km od Rynku, biją lecznicze siarczane źródła. Kraków mógłby być kurortem! 
Warto też pamiętać, że coraz większe rzesze pielgrzymów przyjeżdżają do bazyliki Bożego Miłosierdzia: Kraków jest miejscem sanktuariów, lecz wiedza o tym jest słabo rozpowszechniona. Podobna kwestia dotyczy rozsianych po świecie potomków polskich Żydów. Brakuje oznakowania granic getta, brak wystawy – z prawdziwego zdarzenia – poświęconej historii Żydów krakowskich, potrzebnej nie tylko turystom. A przecież pielgrzymowanie – chociaż wynika z potrzeby ducha – posiada wymiar ekonomiczno-organizacyjny. 
Kraków powinien postawić na turystykę „weekendową”. Rozbudować ofertę skierowaną do mieszkańców Warszawy i Polski południowej. Od aglomeracji katowickiej dzieli nas tylko 40 minut jazdy samochodem. Jesteśmy chyba w stanie wprowadzić „modę” na weekend pod Wawelem. Tymczasem krajowego aspektu w krakowskim myśleniu o turystyce bardzo brakuje. A jest to najbardziej obiecująca perspektywa.
O wielkich sprawach decydują małe, ot, choćby dostępność parkingu. Wokół Centrum Kultury i Techniki Japońskiej nie pojawiły się, jak dotąd, inne ważne instytucje kultury, bo mieszkańcy Dębnik ich zapewne nie potrzebowali. Ale nowe „Rynki” powstaną w sposób naturalny, gdy ludzie zaczną domagać się zaspokojenia wyższych potrzeb. Trzeba tylko konsekwentnie tworzyć warunki rozwoju i nie obawiać się działań długofalowych. Fajerwerki przyciągają uwagę, ale szybko gasną. Zmiana niewielkiego fragmentu codzienności może być składową wielkiego projektu na przyszłość. Kraków w dalszym ciągu ma szansę, by promieniować: najpierw na Małopolskę i Polskę, potem na Europę Środkową, kiedyś – na cały kontynent. Ale zachowałbym taką właśnie kolejność ambicji. 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

do góry

 

© 2000 Tygodnik Powszechny
Szczegółowe informacje o Redakcji; e-mail: redakcja@tygodnik.com.pl