Kto odpowiada za zniszczenie zabytkowej attyki Sukiennic?


Palec Boży

Jan Strzałka



By rządzić Krakowem, trzeba mieć kompetencje i wizję. 31 lipca przekonaliśmy się, że kryzys zarządzania miastem osiągnął apogeum. Nikt nie jest winny, że nad Krakowem przeszła potężna burza, ktoś jednak ponosi odpowiedzialność za to, co się podczas niej wydarzyło. 



Huragan trwał kilkanaście minut. Spowodował śmierć kobiety przygniecionej przez upadające drzewo. Kilkadziesiąt innych osób zostało rannych; ich życiu na szczęście nic nie zagraża. Za śmierć kobiety i za cierpienie rannych trudno kogoś winić. Za to że straciliśmy maszkarony, kwiatony i pinakle z Sukiennic – jak najbardziej. Podobnie jak i za to, że spadające kamienie, a wraz z nimi rusztowanie z reklamą kawy Tchibo, mogły zabić lub zranić wiele osób.

„Brać urzędnicza”
Przymocowany do Sukiennic banner reklamowy pod naporem nawałnicy stał się żaglem, który pociągnął za sobą attykę. Władze tłumaczą, że nie mogły przewidzieć huraganu. Zbigniew Beiersdorf, były konserwator miejski i członek komisji konserwatorskiej Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa, nie przyjmuje takiego usprawiedliwienia: „Żadne tłumaczenie o losowym wydarzeniu i sile żywiołu nie wchodzi w rachubę. Takie argumenty można uznać jedynie wobec strat w drzewostanie Plant. Tutaj żadna interwencja ludzka nie przyczyniła się do tworzenia dodatkowych strat. W przypadku Sukiennic było inaczej”. Urzędnicy – od prezydenta przez wojewódzkiego konserwatora zabytków po plastyka miejskiego – twierdzą, że winę ponosi Tchibo, firma reklamowa, która zainstalowała banner, inżynier gwarantujący, że reklama nie stwarza żadnego zagrożenia. Wiceprezydent Bogumił Nowicki na pytanie o winnych odpowiada: „Nikt z rozległej braci urzędniczej nie identyfikuje się z tym problemem”. 
Władze Krakowa nigdy nie były skore do samokrytyki. Od dawna słychać bezradne głosy protestu przeciw bałaganowi w Śródmieściu. Decyzje dotyczące nowych projektów architektonicznych na ogół podejmuje się w Krakowie bez konsultacji z ekspertami. O tym, jakie hotele staną w pobliżu Wawelu, dowiadujemy się, gdy beton i szkło pną się już do góry. A miasto huczy od podejrzeń o korupcję i od oskarżeń, że inwestorzy wybierają projekty wprawdzie złe, ale przygotowane przez architektów mających chody w urzędach. 
„Kraków – wyróżniony przez polski parlament precedensową ustawą o Narodowym Funduszu Rewaloryzacji Zabytków Krakowa – dał w ostatnim czasie wyraźny znak, iż jego samorząd nie tylko nie rozumie szansy, jaką obdarzyła miasto historia, ale i nie rozumie swojej wyjątkowej misji wobec Polski. Kraków – od czasów Matejki symbol pietyzmu wobec zabytków – dziś dla wielu staje się przykładem nieumiejętnego zarządzania potencjałem dziedzictwa. Zniszczenie attyki to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Najważniejsze zabytki – zasłaniane tandetną reklamą – traktowane są instrumentalnie. Gmina, która winna być strażnikiem praworządności, swoim postępowaniem powoduje zgorszenie” – mówi prof. Jacek Purchla, przewodniczący Rady ds. Ochrony Zabytków.

Falandyzacja Rynku
Jak to możliwe, że Rynek został tak zdegradowany? – mówi Krystyna Zachwatowicz. Bo rządzi nim wydział gospodarki komunalnej, wydział handlu, zarząd budynków mieszkalnych, wojewoda i Bóg wie kto jeszcze. Nieprzeliczona i anonimowa „brać urzędnicza” wydaje pozwolenia na trzy koncerty jednocześnie, neony umieszczane na renesansowych kamienicach przy Grodzkiej, mecze, nawet na grillowanie przy Sukiennicach. „Brać urzędnicza” przyzwala na każdą reklamę na każdym zabytku. W lutym na łamach naszego pisma prof. Purchla obwinił władze miejskie o „współuczestnictwo w falandyzowaniu przestrzeni miejskiej”. 
Pierwszy banner pojawił się przed laty na Kościele Mariackim. Parafia chciała zdobyć środki na odnowę bazyliki. Reklama nie budziła aplauzu, ale banner był legalny, nie wisiał długo, a przede wszystkim nie zasłonił całej wieży, którą na czas remontu i tak otoczono rusztowaniami. Ci, którzy później wieszali bannery na Rynku, rzadko dbali o legalność i estetykę. Nie zawsze potrzebowali rusztowań. Urzędnicy zacierali ręce i liczyli dochody. Nie dostrzegali nielegalnych reklam, szyldów, neonów, a jeśli im je wskazywano, rozkładali bezradnie ręce, tłumacząc, że nie istnieją skuteczne regulacje prawne do ochrony zabytków. Wiceprezydent Bogumił Nowicki przyznaje: „Siedząc pewnego razu w kawiarni dziwiłem się, kto pozwolił zakryć Sukiennice reklamą Tchibo”. Po 31 lipca już wiemy: Zakład Budynków Komunalnych. 
Reklama Tchibo wisiała na Sukiennicach cztery miesiące. Na rusztowaniach, co nie znaczy, że zabytek remontowano; remont był dopiero w planie, rusztowania wzniesiono specjalnie, by umieścić na nich reklamę! Po drugiej stronie Sukiennic reklamowano telefony komórkowe. Na jednej z rynkowych kamienic przez dwa miesiące wisiała nielegalna reklama lodów Magnum. Urzędnicy to tolerowali. Dziś wiceprezydent, wojewódzki konserwator zabytków i plastyk miejski zaklinają się, że zawsze byli przeciw. Konserwator twierdzi, że nie wyraził zgody na reklamę Tchibo na Sukiennicach. Dlaczego zatem nie interweniował? Rusztowanie, na którym znajdował się banner, przymocowano do metalowej szyny umieszczonej za grzebieniem attyki. 
Dziś Sukiennicom nie pomoże już, że prezydent miasta Andrzej Gołaś kazał usunąć z Rynku wszystkie reklamy. 
Urzędnicy tacy jak wojewódzki i miejski konserwator zabytków oraz plastyk miejski są bezradni i pozbawieni kompetencji. A przez swą bierność współwinni ostatniej katastrofie i innym przypadkom degradacji miasta. „Sukiennicami nie rządzi konserwator, lecz zakład budynków komunalnych” – przypomina Krystyna Zachwatowicz. Plastyk miejski może nakazać właścicielowi kawiarni zmianę koloru parasoli. I niewiele więcej. W mieście wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO! 
Wandalom nic nie grozi. Jedyną karą jest nakaz usunięcia reklamy czy niestosownego szyldu. Ale to długa i kosztowna procedura. Stokłosa: „Gdybym poszedł do kogoś, kto nielegalnie wywiesza reklamę i zażądał, by ją usunął, ten postukałby się w czoło”. Plastyk żąda od nadzoru budowlanego wydania nakazu usunięcia reklamy, ktoś, kto ją wywiesił, odwołuje się od decyzji. Sprawa ciągnie się pół roku albo i dłużej, koszty korespondencji między plastykiem a zarządem budowlanym – w jednej tylko sprawie – wynoszą, jak obliczył Stokłosa, 460 złotych. Kiedy więc plastyk miejski przystąpił do usuwania setek umieszczonych „na dziko” kiczowatych szyldów i reklam z Floriańskiej, postarał się, by na korespondencję przyznano mu, bagatela, 50 tys. złotych. W porównaniu z tą sumą Tchibo za reklamę zapłaciło grosze – zaledwie 240 tys. złotych. Koszty remontu elewacji oceniono na ok. milion złotych. 
Osobna kwestia to pytanie, czy przed 31 lipca istniała rzeczywiście konieczność odnowy Sukiennic, które niedawno były remontowane. Ale władze miejskie mają gust drobnomieszczański, kochają się w rzeczach nowych, prosto spod igły. Ledwo elewacja lekko się spatynowała, nabierając uroku autentyczności, urzędnicy decydują, że znów ma błyszczeć. 

Kraków demoralizuje Polskę
Zbigniew Beiersdorf nie wątpi, że 31 lipca nastąpiła kulminacja barbarzyńskiego procesu degradowania Krakowa: „W pełni ujawnił się kryzys zarządzania miastem. Żeby rządzić, trzeba mieć wizję i kompetencje, szczególnie jeśli sprawuje się władzę w Krakowie. Kraków nie jest byle jakim miastem. Najświetniejsze zabytki naszej kultury nie mogą być traktowane jak słupy ogłoszeniowe”. Władze uległy prymitywnemu przekonaniu, że wszystkim rządzi pieniądz, a zabytki powinny na siebie zarabiać. Że zyski były wątpliwe, a straty niewyobrażalne, okazało się, gdy zniszczeniu uległa attyka Sukiennic. Andrzej Gaczoł, wojewódzki konserwator zabytków uspokaja opinię publiczną, że maszkarony były kopiami z lat 50. Beiersdorf twierdzi, że były oryginalnym dziełem Santi Gucciego. 
Katastrofa nie tylko na tym polega. „Poprzez akceptowanie reklam i bylejakości na Rynku Kraków stracił to co najcenniejsze: klimat, nastrój, image. Znęcano się nad naszą wrażliwością, i związanymi z miastem emocjami. Myślenie według zasad dzikiej ekonomii – zdaniem Beiersdorfa – przyniosło same straty. Zdegradowany Kraków przestał być atrakcją dla zagranicznych turystów”. W tym roku Kraków odwiedziło prawdopodobnie milion gości mniej niż w ostatnich latach. Beiersdorf twierdzi, że akceptując reklamy władze zaszkodziły wszystkim interesom miasta, w tym i ekonomicznym. „Wystarczyłoby się przyjrzeć, jak są rządzone inne miasta wpisane na listę dziedzictwa kulturowego ludzkości”. Beiersdorf ostrzega, że w przypadku nierespektowania przyjętych reguł miastu grozi skreślenie z tej listy. A to byłoby dla Krakowa ciosem. 
Wiceprezydent Nowicki nie jest pesymistą: „Oprócz Sukiennic mamy jeszcze inne zabytki. Kościoły, pałace, w przyszłości nawet stara Nowa Huta stanie się atrakcją turystyczną. Przywrócimy Sukiennicom dawną świetność. Mamy wspaniałych artystów, mamy doświadczenia z odbudowy warszawskiej Starówki i Starego Miasta w Gdańsku, a przecież straty poniesione 31 lipca są nieporównywalnie mniejsze niż wojenne straty Warszawy i Gdańska. Na szczęście nie doszło do tragedii, banner nikogo nie zabił”. 
Ale Beiersdorf uważa, że do tragedii doszło. Została złamana podstawowa zasada ochrony dóbr kultury: „po pierwsze nie szkodzić”. A szkodzono konsekwentnie, nie zdając sobie sprawy ze społecznych konsekwencji degradowania miasta. „Kraków jest wzorcem estetycznym dla całej Polski – tłumaczy. – To co dzieje się w Krakowie, naśladuje prowincja. I w dobrym, i w złym. Kiedy w latach 60. kontrowersyjnie wyremontowano Rynek krakowski, cała Polska południowa poszła tym śladem”. Dziś wyobraźnię architektów i władz w innych ośrodkach demoralizować może pseudonowoczesna architektura krakowska (choćby szklano-betonowa „szafa” nasadzona na Hotel Monopol). Bezkarność i arogancja krakowskich urzędników może stać się przykładem dla ich kolegów. 
Może jednak po tragedii Sukiennic nastąpi opamiętanie. Dziś wszyscy zgadzają się, że w Krakowie trzeba ustalić, co wolno, a co jest zabronione. Beiersdorf: „Kompetencje urzędników muszą być jasno określone, podobnie jak prawa i obowiązki mieszkańców”. 
Jest jeszcze kwestia ukarania winnych. W magistracie trwa wewnętrzne śledztwo, wpłynął też wniosek do prokuratury, ale czy nie skończy się to znalezieniem kozła ofiarnego, którym na pewno nie będzie wysoki urzędnik? To dobrze, że poseł Jan Maria Rokita domaga się od ministra kultury ostrych decyzji kadrowych. Warto jednak przypomnieć kandydatowi na urząd prezydenta Krakowa, że podczas ostatnich wyborów na kamienicy obok Kościoła Mariackiego wisiała reklama Andrzeja Olechowskiego, która zakryła cały zabytek. To dowód, że Rynek służy nie tylko manipulacji ekonomicznej, ale i politycznej. 
A skoro o ministerstwie kultury mowa, nie zapominajmy, że generalnym konserwatorem zabytków jest teraz... wiceminister Aleksandra Jakubowska. Kiedy dziwiono się jej nominacji, wyjaśniła, że aby być ornitologiem, nie trzeba umieć latać...

Jacek Purchla: „Jeżeli kataklizm, który przeszedł nad Sukiennicami, wymusi na władzach przerwanie procesu bazaryzacji i degradacji jego historycznego centrum, to trzeba to będzie uznać za palec Boży”. Urząd Miejski już pracuje nad projektem ustawy o ochronie przestrzeni publicznej. Ale czy można jeszcze raz zaufać urzędnikom?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nr 32 (2770), 11 sierpnia 2002

do góry

 

© 2000 Tygodnik Powszechny
Szczegółowe informacje o Redakcji; e-mail: redakcja@tygodnik.com.pl