Komentarze

 


Wojciech Pięciak Unia musi walnąć w stół!

Krzysztof Burnetko Samobóje trzeciej władzy

Jacek Kubiak Wizja Powella, garnitur Blaira

Andrzej Kaczmarczyk Co dla Żydów, co dla Polaków



 

 




  
Unia musi walnąć w stół! 


Czy rząd Leszka Millera uparł się, aby przegrać referendum o przystąpieniu do Unii Europejskiej? Albo przynajmniej doprowadzić do sytuacji, w której będzie ono nieważne, bo w domu zostaną ci, którzy choć są za Unią, to nie mogą zrozumieć, dlaczego rząd robi, co może, by ideę integracji skompromitować? Oczywiście, z formalnego punktu widzenia w porządku są główny negocjator i główny odpowiedzialny za przekonywanie do Unii nieprzekonanych obywateli, bo obaj przyznali, że pracowali w tej najgorszej części PRL-owskiego aparatu. Politycznie i marketingowo obaj urzędnicy, choćby bardzo sprawni, stali się jednak dla rządu balastem. Przynajmniej jeśli kryterium ich przydatności ma być cel, jakim jest konsens społeczny i (mówiąc językiem reklamy) jak najbardziej pozytywne skojarzenia z ideą integracji, a nie stan psychiczny SLD. Bo najwyraźniej jego to zakładnikiem jest rząd: broniąc się, minister Wiatr argumentował (w wywiadzie radiowym) i tak, że premier nie może go odwołać, bo... zanegowałby podstawy „naszego” (SLD) sposobu myślenia.
Podobnie jest ze skandalem w Agencji Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa (buduje ona system IACS: „mapę” rolnictwa, jako podstawę do transferów finansowych z Unii dla rolników), gdzie PSL-owski prezes hurtem wymienia kadry, zastępując je kolesiami z SLD i PSL. Cel jest jasny: stworzenie kontroli partyjnej nad strukturą, przez którą popłyną z Brukseli duże pieniądze i przez to umocnienie swej władzy w terenie. Nowe to nie jest: już za rządu Buzka partie ówczesnej koalicji zawarły – tak twierdzi dziś poseł Rokita (dlaczego wtedy nie mówił tego głośno?) – poufną umowę o podziale stanowisk w Agencji. Wszelako nowa jest skala – wtedy chodziło o kilkanaście posad, dziś o kilkaset – i bezczelność, z jaką politycy SLD i PSL udają, że nic się nie stało. 
Czy Unia pozwoli, by jej fundusze stały się częścią polskiego „tortu”? Chodzi nawet nie o tę konkretną sumę, ale o precedens: jeśli dziś Unia nie uderzy pięścią w stół, za chwilę cały gmach finansowych „połączeń” między Polską a UE zostanie włączony w „system redystrybucji” publicznych pieniędzy, którym rządzą nepotyzm, partyjniactwo i pazerność. 


Wojciech Pięciak








Samobóje trzeciej władzy

Wymiarowi sprawiedliwości należy się szacunek i zaufanie. Bez nich trudno mu wypełniać podstawowe zadanie: strzec praworządności. Prestiż niezbędny jest nade wszystko sądownictwu – zwłaszcza, że ma ono pełnić też funkcję trzeciej władzy. Dlatego po przełomie 1989 r. uzasadnione było roztaczanie nad sędziami parasola ochronnego w życiu publicznym. Dziś taryfa ulgowa nie może dalej obowiązywać. Sędziowie i sądy są ważnymi elementami państwa – i jako tacy podlegać winni normalnej ocenie. W imię budowania, a nie burzenia ich autorytetu. Tyle że nie wszyscy zdają się to rozumieć. Dwa przykłady z ostatniego tygodnia. 
Kiedy okazuje się, że w stołecznych sądach zginęły akta 287 spraw, pada argument, że są tam kiepskie warunki pracy. To prawda. Lecz równocześnie pojawia się teza, że zgubione dokumenty dotyczą znikomego odsetka wszystkich prowadzonych przez nich spraw. Tego typu tłumaczenie musi wywołać wrażenie bagatelizowania problemu. Bo nawet jeśli uznać za przypadek, że wśród zaginionych dokumentów są te dotyczące mafii pruszkowskiej, to przecież na pewno wiele z nich dotyczy ważnych, może życiowych, spraw zwykłych Kowalskich, którzy widzieli w sądzie nadzieję na zaprowadzenie sprawiedliwości. Teraz złudzeń się pozbyli. Po takich wpadkach trudniej bronić trzeciej władzy przed naciskami polityków na sądownictwo pod pozorem nadzoru nad sprawnością jego działania.
Z kolei we Wrocławiu dziennikarza, który opisywał nieprawidłowości w pracy sędziów, nie szczędząc im ostrych ocen, prokuratura oskarżyła o pomówienie. Angażowanie prokuratora do ochrony przed krytyką funkcjonariuszy publicznych – a są nimi i sędziowie – zawsze wywołuje wrażenie jej tłumienia. Może więc lepiej byłoby, gdyby ci spośród wrocławskich sędziów, którzy poczuli się urażeni, ubiegli gorliwych prokuratorów i wystąpili przeciw reporterowi z powództwa cywilnego? Daliby wtedy dowód, że gotowi są stawić czoło jego tezom.
 

 
Krzysztof Burnetko









Wizja Powella, garnitur Blaira

Szczyt Ziemi w Johannesburgu nie przyniósł, bo i nie mógł przynieść, przełomowych decyzji co do ratowania naszej planety i zapewnienia jej mieszkańcom „zrównoważonego rozwoju”. Końcowa deklaracja miała zadowolić wszystkich, a nie zadowala nikogo prócz Stanów Zjednoczonych. Nie zawiera prawie żadnych konkretów (zwłaszcza kwot), a jedynie pobożne życzenia. Ogólnikowe sformułowanie intencji, które do niczego go nie zobowiązuje jest na rękę administracji USA. Jakby tego było mało Colin Powell, występujący w imieniu George’a Busha, nazwał USA „czampionem” światowego ruchu ekologicznego, co zabrzmiało jak deklaracje radzieckich przywódców – „czampionów” w walce o światowy pokój. Rzeczywistym priorytetem Waszyngtonu jest dziś zdobycie punktów w walce ze światowym terroryzmem, a nie zrównoważony rozwój krajów biednych. To polityka krótkowzroczna, bo bieda jest dobrą glebą dla terroryzmu. Bush, niczym św. Jerzy, jedną ręką obcina łeb smokowi terroryzmu, a drugą jak św. Franciszek karmi to „zwierzątko”. A bez rzeczywistej woli pomocy krajom biednym krucjata Busha potrwa długo... co może pomoc w utrzymaniu Białego Domu na drugą kadencję. Wizja drugiej kadencji sprawia też, że Bush przeznacza znaczne środki na walkę z zawleczonym do USA tzw. wirusem Zachodniego Nilu (który zbiera śmiertelne żniwo w Stanach), a równocześnie nie chce ratyfikować protokołu z Kioto o redukcji ilości gazów powodujących ocieplenie klimatu. Tymczasem wirus szerzy się w Stanach m.in. dzięki zmianom klimatycznym, do których przyczynia się dwutlenek węgla uwalniany przez amerykański przemysł (dający ponad 36 proc. światowej emisji).
Myślenie wyłącznie kategoriami „kadencji” jest jednym z problemów dla dzisiejszej demokracji. Niestety o nich w Johannesburgu nie dyskutowano. Spotkania takie są jednak pożyteczne, bo pozwalają na uświadomienie tej prawdy
społeczeństwom. Może dlatego warto było, żeby premier Blair pokazał w Johannesburgu nowy garnitur, a prezydent Kwaśniewski zjadł obiad z Chirakiem. Problem w tym, że nie wiemy, ile czasu mamy jeszcze na ratowanie planety, nim będzie na to za późno.


Jacek Kubiak z Paryża







Co dla Żydów, co dla Polaków

Niemal w przeddzień 1 września w Sejmie odbyła się niewinna debata nad projektem nowej ustawy o ochronie zabytków. Niewinna pozornie, bo okazało się, że są tacy, którzy w imię obrony narodowych wartości są w stanie pozbawić niewinności nawet problem otynkowania Sukiennic. Oto przy okazji dyskusji o ratowaniu zabytków posłanka LPR Halina Nowina Konopka poinformowała świat (dzięki transmisji telewizyjnej), że Kraków jest światowym centrum kultury żydowskiej, a za odnowienie dzielnicy Kazimierz, zbudowanej jakoby specjalnie dla Żydów, powinni zapłacić oni sami.
Śpieszę donieść Pani Poseł, że po pierwsze: Kraków niestety nie jest światowym centrum kultury żydowskiej mimo tego, iż Festiwal Kultury Żydowskiej z roku na rok cieszy się coraz większym uznaniem. Jego publiczność to jednak w większości goje, o czym Pani Poseł mogłaby się przekonać, gdyby na Festiwal zaglądnęła. Po drugie, Kazimierz został zbudowany na polecenie Kazimierza Wielkiego, tyle że „specjalnie” dla Polaków. Król, nadając temu etnicznie czysto polskiemu miastu przywileje handlowe, chciał w ten sposób ukarać niemieckie mieszczaństwo pobliskiego Krakowa za nielojalność wobec Korony. Notabene, wedle niektórych historyków w tym rzekomo żydowskim Kazimierzu, na rogu obecnego Placu Wolnica, miała mieć pierwszą siedzibę Akademia Krakowska, czyli Uniwersytet Jagielloński. Nieźle byłoby, dyskutując o kulturze, odróżniać UJ od szkoły talmudycznej. Społeczność żydowska zaś znalazła się na Kazimierzu dopiero po wysiedleniu jej z Krakowa. 
Po trzecie, jedyne co w Krakowie utworzono „specjalnie” dla Żydów, to obóz pracy w Płaszowie i getto na Podgórzu. Odbyło się to z mocy władców III Rzeszy i było częścią wieloletniego planu (1933-45). Jego twórcy nazwali go enigmatycznie „ostatecznym rozwiązaniem kwestii żydowskiej”. Dziś świat przeważnie używa nazw Holocaust i Shoah, a prawo międzynarodowe definiuje to jako ludobójstwo. Piszę „przeważnie”, bo niedawno poseł SLD, równocześnie publicysta tygodnika „Nie” Piotr Gadzinowski, ukuł nowe określenie: „faszerowanie Żydami stodoły na gorąco”. Sejmowa Komisja Etyki ukarała za to Gadzinowskiego naganą. Czy zwróci uwagę również na wypowiedź posłanki Nowiny Konopki? Bo tylko z pozoru jest to dyletanckie dyrdymalenie. 

 
Andrzej Kaczmarczyk



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nr 37 (2775), 15 września 2002

do góry

 

© 2000 Tygodnik Powszechny
Szczegółowe informacje o Redakcji; e-mail: redakcja@tygodnik.com.pl