Wokół Siedmiu słów
Trzeba iść
O tekście ks. Tomasza Węcławskiego „Siedem słów” rozmawiają
ks. Adam Boniecki, Jarosław Gowin, bp Kazimierz Nycz, ks. Artur Stopka i ks.
Tomasz Węcławski. Dyskusję prowadzi Michał Okoński
Michał Okoński: – Dla oczyszczenia przedpola warto
porozmawiać o początkowym fragmencie „Siedmiu słów”, w którym ks. Tomasz pisze
o „bardzo silnym, coraz bardziej niebezpiecznym uzależnieniu kościelnego stylu
bycia od tego punktu odniesienia, którym jest Papież”. To może budzić kontrowersje...
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: – Od razu muszę dodać, że nie traktuję
tego aż tak dramatycznie. Wszyscy pamiętamy, jak dojrzale została przyjęta
przez uczestników liturgii nieobecność Papieża na krakowskich Błoniach.
PAPIESKIE UZALEŻNIENIE?
KS. ADAM BONIECKI: – Przykład Błoń, jakkolwiek
spektakularny, jest chyba mylący. To też było trwanie przy osobie Jana Pawła
II, miłość do cierpiącego Papieża-Polaka. Natomiast odpowiedź na pytanie o
„papieskie uzależnienie” przyniesie po prostu historia. To tak, jak z założycielami
zakonów – jeżeli zakon jest dziełem Ducha Świętego, po śmierci założyciela
rozwija się dalej. Jeżeli jest związany tylko z osobą – usycha... W działaniu
Papieża jest niewątpliwie coś więcej poza słowami, gestami, urokiem osobistym –
dlatego jestem spokojny o przyszłość.
BP KAZIMIERZ NYCZ: – To, że próbujemy naśladować „papieski
styl”, jest moim zdaniem czymś pozytywnym. Ale zgadzam się, że istnieje
problem, czy potrafimy mówić tak, jak mówi Jan Paweł II, czy tylko mówić
zbiorem jego cytatów.
JAROSŁAW GOWIN: – No właśnie: przecież autorowi „Siedmiu
słów” nie chodzi o to, by Kościół polski był mniej papieski, ale o to, by był
papieski w inny sposób. Gdyby postawić pytanie, czy nasz Kościół wykorzystuje
niepowtarzalną szansę, jaką jest pontyfikat Jana Pawła II, to skłaniałbym się
ku pesymistycznym sugestiom ks. Węcławskiego. Czy w dokumentach Episkopatu i
masowej katechezie myśl papieska obecna jest szerzej niż jako ornamentyka? Czy
na uczelniach katolickich powstają prace interpretujące, a nie tylko streszczające
nauczanie Papieża? Czy temu nauczaniu poświęcają dostateczną uwagę środowiska
katolickiej inteligencji – od naszego, „Tygodnika” i „Znaku”, poczynając? Czy
politycy, którzy tak gorliwie oklaskiwali Jana Pawła II, są po ostatniej
pielgrzymce choć minimalnie mniej podatni na korupcję czy uleganie pokusie
upartyjniania państwa? Czy w codziennym życiu polskiego społeczeństwa jest
więcej życzliwości i bezinteresowności? A przede wszystkim: czy pontyfikat Jana
Pawła II pozwolił nam pogłębić naszą wiarę?
Nie twierdzę, że odpowiedzi na wszystkie te pytania są
negatywne. Ale wydaje mi się, że wielki dar pontyfikatu Jana Pawła II
przyswajamy sobie bardzo powierzchownie.
KS. ARTUR STOPKA: – Gdy czytam nauczanie Papieża ze
wszystkich pielgrzymek, stwierdzam, że Ojciec Święty 20 lat temu mówił to samo,
co teraz. I to nie dlatego, że ciągle pozostajemy zamknięci na jego słowa. Po
prostu Kościół od 2000 lat mówi to samo. Mam natomiast wrażenie, że czasami
oczekujemy od Papieża działania nieco magicznego. Przyjedzie i coś załatwi,
przyjedzie i coś się stanie... Stanie się, ale nie zaraz.
JAROSŁAW GOWIN: – To, że przyszłe pokolenia przeżyją ten
pontyfikat głębiej, nie może być usprawiedliwieniem dla nas...
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: – To, co powiedziano do tej pory,
pozwala mi lepiej zrozumieć, o co mi chodziło. Dlaczego Papież postępuje tak,
jak postępuje? Dlaczego mówi to, co mówi? Zazwyczaj odpowiadamy, szukając
przyczyn zewnętrznych. „Dlatego, że w Polsce (albo, powiedzmy, w Niemczech czy
gdzie indziej) trzeba zwrócić uwagę na to czy tamto”. Tymczasem powód
papieskich słów i czynów jest bardziej w samym Papieżu, w jego doświadczeniu
wiary i w tym, kim on jest w Kościele. On doświadcza siebie, jako chrześcijanin,
w związku z miejscem, na którym się znalazł. Z tego miejsca mówi, ale odwołując
się do zupełnie podstawowego doświadczenia chrześcijańskiego. Ile razy komuś
uda się do tego doświadczenia przyłączyć – a udaje się najłatwiej, gdy Papież
jest blisko – zaczyna się porozumienie.
JAROSŁAW GOWIN: – Ksiądz mówi o wymiarze najgłębszym, w
którym każdy z nas mierzy się z tajemnicą wiary. Ale ważny jest także zbiorowy
i „widzialny” wymiar religii. W gruncie rzeczy katechezę każdej z pielgrzymek
można rozpisać na konkretne zadania. Wiem, że nie one stanowią najistotniejszą
treść pielgrzymek. Ale ile spośród nich jest podejmowanych?
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: – Powiedzmy, że większość z nich nie
została podjęta. Dlaczego? Bo w nas nie ma dosyć wyraźnie tego powodu, dla
którego zostały postawione. I są one przeżywane tylko jako jeszcze jedno z
wielu innych zadań, które trzeba by podjąć, ale na razie mamy siedem godzin
wykładów, katechizacji, innej pracy... i pewnie „kiedyś trzeba się będzie tym,
do czego nawołuje Papież, też zająć.”
– W innym ze swoich tekstów ks. Tomasz postawił pytanie:
„czy nie jest tak, że jedynym całościowym pomysłem na bycie Kościołem w Polsce
dzisiaj pozostaje czekanie na kolejną pielgrzymkę Papieża?”... Można
powiedzieć, że postawę Ojca Świętego cechują gesty profetyczne, przekraczające
doraźność: Papież przeprasza za winy Kościoła, interweniuje w jakichś bolesnych
sprawach, np. w sprawie oświęcimskiego Karmelu. Czy nie jest tak, że Kościołowi
w Polsce nie dostaje tego ducha profetycznego? Nie chcę przypominać sprawy Żwirowiska,
ale o bezradności polskiego Kościoła świadczyły pojawiające się wówczas głosy,
że może zabierze głos Papież i rozwiąże problem za nas...
BP KAZIMIERZ NYCZ: – Nie wiem, czy nie uciekamy od problemu,
postawionego przez ks. Tomasza. Dla mnie najważniejsze jest to, że każdy z nas
musi sobie uświadomić (ja także, w tej chwili mówię o sobie), iż tak naprawdę
sprawa Kościoła dzieje się między mną a Panem Bogiem, między mną a Panem
Jezusem. Kościół składa się z cegiełek; z ludzi, którzy są z Jezusem
zjednoczeni. Chodzi tylko o to, żeby przez wiarę w to, że Chrystus umarł i zmartwychwstał,
więcej – przez zaufanie Chrystusowi ukrzyżowanemu i zmartwychwstałemu, być z
Nim zjednoczonym, czyli być Kościołem. Jeśli się tak popatrzy na Kościół, to
trzeba także zastosować ewangeliczne rozróżnienie (mało go pewnie stosujemy):
kiedy Chrystus mówi do Apostołów we Wniebowstąpienie: „idźcie i nauczajcie”,
to ich posyła. Ale kiedy mówi „nawracajcie”, to mówi „się”. Nie można innych
nawracać. Kościół, gdy robi rachunek sumienia, to w tym sensie, że każdy go
musi zrobić ze swoich grzechów i słabości. Bardzo łatwo pouczamy innych: ten
powinien zrobić to, a tamten tamto, natomiast mało zostaje na to, co
najistotniejsze – przeżycie na nowo wiary w Chrystusa ukrzyżowanego i
zmartwychwstałego.
Myślę, że jeśli Ojciec Święty nas ciągle zaskakuje, to
dlatego, że to, co u nas jest czasem dodatkiem, u niego jest pierwsze i
najważniejsze. A wniosek z tego trzeba wyciągnąć taki: jeśli mamy świadomość,
czym jest Kościół, jakie znaczenie ma w nim wiara każdego człowieka, to
reformowanie Kościoła musi się rozpoczynać i w znacznej mierze dokonywać –
powiem wprost – na modlitwie. Na odbudowywaniu tej podstawowej więzi z Panem
Jezusem.
ŚWIADECTWO CZY DZIAŁANIE
– Myślę jednak, że nie uciekniemy od konkretnych problemów i
pytania, jak na nie reagować. Czy tak, jak np. kardynał Vlk, który po
uchwaleniu przez francuski parlament tzw. „urzędowego paktu o solidarności”
powiedział, że jedyna skuteczna odpowiedź chrześcijan to świadectwo naszego
życia? „Nie będziemy pouczać, musimy być świadkami”. Czy to wystarczy?
KS. ADAM BONIECKI: – Kard. Vlk powiedział dwie rzeczy: Jako
przewodniczący Konferencji Episkopatów Europy nie mam środków, żeby wpłynąć na
parlament francuski. Oni wiedzą, jakie jest nasze stanowisko. I druga rzecz:
memoriały, protesty, pouczenia nie odniosą żadnych skutków. Wtedy powiedział o
świadectwie. Ale pytanie jest ważne: czy to jest jedyna droga przekazywania
społeczeństwu wiary i jej konsekwencji w życiu?
– Wiemy, że jasne stanowisko Kościoła w kwestii aborcji, przy
wprowadzeniu nowej ustawy, wpłynęło na zmianę stanowiska Polaków wobec tego
problemu. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie trzeba od razu wyrzekać się nacisku na
parlament...
KS. ARTUR STOPKA: – Ale też wtedy wielu ludzi dało
świadectwo...
JAROSŁAW GOWIN: – Świadectwo jest najważniejszą i
najbardziej chrześcijańską formą reagowania na takie zjawiska. Problem w tym,
czy świadectwa nie jest za mało i czy samo świadectwo wystarczy; czy nie
potrzebne są także gesty profetyczne, o których wspomniano. W gruncie rzeczy
tekst ks. Węcławskiego stawia nas przed wstrząsającym pytaniem: czy my wierzymy
naprawdę? Ale jest i inna kwestia: czy nasz wspólnotowy sposób wierzenia nie
jest naznaczony pewnym piętnem, które zubaża wiarę? Innymi słowy, czy nie mamy
skłonności do redukowania wiary do poziomu moralności lub obyczaju? Czy nie
redukujemy jej do związku z instytucją? A może wybieramy z chrześcijaństwa coś,
co jest prawdziwą jego treścią, ale mimo wszystko nie znajduje się w jego
sercu, np. kult Maryi?
Na tle tych pytań chciałbym powiedzieć o gestach
profetycznych. Kto, oprócz Papieża, może je wykonywać? Przede wszystkim
biskupi. W wielu ważnych sprawach polskim katolikom czy – szerzej – polskiemu
społeczeństwu brakuje drogowskazu. Kierunek mogą wskazać tylko biskupi, bo tylko
oni mają niezbędny autorytet.
Podajmy parę przykładów. Myślę, że Kościół w Polsce stoi
wobec bardzo trudnego pytania o jedność i dialog wewnętrzny. Czy istnieje
jakieś środowisko, które mogłoby go zainicjować? Wszystkie środowiska katolików
świeckich postrzegane są jako strony sporu. Inicjatywa nawiązania dialogu
wewnętrznego może więc wyjść tylko od Episkopatu. Problem rachunku sumienia:
jeden numer „Więzi” zrobił w tej sprawie dużo więcej niż Episkopat. Kolejny
przykład – w czasach rządu koalicji SLD-PSL biskupi wydali kilka oświadczeń, bardzo
wtedy potrzebnych, wnikliwie analizujących różne schorzenia moralne trawiące
polskie życie publiczne. Po zmianie układu sił politycznych okazało się, że te
same schorzenia dotykają koalicję wywodzącą się z „Solidarności”. Bardzo
potrzebny teraz właśnie byłby głos biskupów na temat moralności życia
publicznego. Często i w sposób głęboki mówi o tym abp Życiński, ale to nie
zastąpi głosu całego Episkopatu.
– Przypomnijmy oświadczenie Rady Stałej Episkopatu w sprawie
Żwirowiska. Jasne, zdecydowane stanowisko, które doprowadziło do zmiany
nastawienia polskiego społeczeństwa...
KS. ADAM BONIECKI: – Najpierw o tym, co mówił Jarek. Można
by dyskutować, czy kult Maryi jest czy nie w centrum wiary. Myślę, że jest, a
Jarkowi chyba chodziło o pewien, czasem niebezpieczny, typ dewocji. Ważniejsze
jest to, na co ktoś zwrócił uwagę na Synodzie Biskupów – niebezpieczeństwo
przyjęcia credo bez ostatniego artykułu, to jest bez „wierzę w ciała
zmartwychwstanie i życie wieczne”. W ten sposób religii się używa do różnych
pięknych celów, np. wychowawczych, społecznych, charytatywnych... Celów
pięknych, ale przecież nie jedynych w perspektywie wiary.
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: – Myślę, że pan Jarosław ma rację, i
co do oczekiwania, i co do gotowości przyjęcia nauczania Episkopatu. Tym, co –
poza brakiem odpowiedzi na palące oczekiwania – najbardziej psuje dzieło
biskupów, jest technika komunikowania. Są tacy duszpasterze, którzy mówią:
„jestem zobowiązany odczytać list Episkopatu”, co rozumiem także jako formę
zdystansowania się od męczącego w odbiorze stylu tych listów.
A w kwestii „świadectwo czy działanie” – nie ma takiej
alternatywy. Działanie na poziomie prawa, prób wpływania np. na parlament,
jeżeli nie wypływa z wiary, jest w Kościele nieporozumieniem. Jeżeli natomiast
wynika z wiary, to jest „inaczej skuteczne”. Środowiska obrońców życia w
Polsce czasem wpadają w pokusy polityczne, ale są to ludzie, którzy działają z
przekonania, z wiary, że sprawa jest zbyt ważna, by można ją było zostawić – i
to jest prawdziwe źródło skuteczności ich działania.
JAROSŁAW GOWIN: – W tym miejscu nie od rzeczy będzie
powiedzieć, i to właśnie na łamach „Tygodnika”, iż fakt, że nastawienie opinii
publicznej ewoluuje w kwestii aborcji w kierunku zbieżnym z nauczaniem
Kościoła, jest w dużej mierze zasługą Radia Maryja.
KS. ADAM BONIECKI: – Sprawa, którą poruszył ks. Tomasz – to
głębokie przekonanie występujących w obronie wartości chrześcijańskich – jest
ważna i delikatna. Jest bowiem bardzo cienka granica między głębokim
przekonaniem a fanatycznym zamknięciem. Myślę, że ludzie, którzy walczą o krzyż
w Oświęcimiu, nie są wyłącznie graczami politycznymi czy ciemnymi antysemitami,
ale także ludźmi, którzy żarliwie walczą o święty znak Pana Jezusa. Jest taki
typ osobowości, który musi mieć przedmiot walki, wroga. Kiedy mówimy o aborcji,
musimy też powiedzieć o złu, jakie sprawie obrony życia wyrządzali fanatyczni
obrońcy życia – być może gdyby nie oni, ewolucja poglądów społecznych przebiegłaby
szybciej. Wiele można powiedzieć o Jezusowym stylu działania, który mamy
naśladować, ale nie to, że był fanatyczny.
KS. ARTUR STOPKA: – Ze sprawą krzyża na Żwirowisku wiąże się
manipulowanie słowem papieskim. Fragment homilii z Zakopanego wykorzystano
wbrew intencjom Papieża.
Na pytania, które postawił ksiądz Węcławski, nie można
szukać odpowiedzi globalnej. W redakcji „Gościa Niedzielnego” mamy po
tegorocznej pielgrzymce ważne doświadczenie – doświadczenie ogromnych różnic
wewnątrz polskiego Kościoła. Wysłaliśmy korespondentki, żeby jeździły „za
Papieżem” po całym kraju. Ich relacje uświadomiły nam, że wierni w poszczególnych
diecezjach, wyznając przecież tę samą wiarę, na zupełnie inne sprawy kładą
nacisk. Wynika to ze specyficznych problemów regionu, uwarunkowań historycznych
itd.
Gesty profetyczne, oczywiście, są potrzebne. Ale o wiele
ważniejsze wydaje mi się dowartościowanie Kościołów lokalnych. Ojciec Święty
odwiedził wszystkie diecezje w Polsce i za każdym razem próbował dotrzeć do
jakiegoś szczególnego problemu danego Kościoła lokalnego, poruszyć go choćby w
paru zdaniach. Odwiedzając Gliwice powiedział, że nie mógł nie odwiedzić tej
jednej diecezji. Bo dla Papieża i dla Kościoła powszechnego każdy z Kościołów
lokalnych ma takie samo znaczenie.
Dlatego boję się wszelkich uogólnień. Zarzuca się np.
Kościołowi, że nie przeprowadza rachunku sumienia. Doświadczenie Kościoła
katowickiego jest zupełnie inne. Tam duchowieństwo przeprowadziło bardzo
szczegółowy, wstrząsający wręcz i głęboko szczery rachunek sumienia. Gdy czytaliśmy
opracowania, które nadchodziły z poszczególnych dekanatów, byliśmy zdumieni, że
potrafimy tak otwarcie rozmawiać o własnym Kościele.
BP KAZIMIERZ NYCZ: – Powiedzieliśmy, że ile razy Papież
przyjeżdża do nas, to spodziewamy się, że coś się stanie. Ale spodziewamy się
dlatego, że przecież za każdym razem coś się stało! I to nie tylko dlatego, że
Ojciec Święty np. załatwił coś za nas – po prostu pomógł konkretnym ludziom
zmienić się wewnętrznie, co potem owocowało. W r. 1979, po pierwszej
pielgrzymce, coś się przecież w nas zmieniło.
W dyskusji: działania profetyczne, świadectwo czy działania
prawne nie może być innej odpowiedzi niż ta, że wszystkie trzy elementy muszą
być obecne i każde przeakcentowanie w jednym tylko kierunku nie rokuje dobrze –
np. działanie prawne nie wystarczy bez świadectwa, a samo świadectwo w tym
świecie może być zbyt słabe. Natomiast kiedy słucham głosów na temat roli
Episkopatu: myślę, że ją przeceniacie. Oczywiście, w okresie komunistycznym
była ona inna i inaczej ważna – zapewne przez uprawnienia otrzymywane z Rzymu,
jak i z powodu szczególnej sytuacji narodu. Dziś Konferencja Episkopatu tych
wszystkich zadań nie pełni; często dlatego, że nie jest do tego powołana, a
społeczeństwo – Bogu dzięki – może już mówić własnym głosem. Dlatego np. listów pasterskich jest mniej, a
w przyszłości pewnie będzie jeszcze mniej. Ale zgadzam się, że – może przez to,
że rzadsze – jasne wypowiedzi, apele, znaki profetyczne Konferencji Episkopatu,
są potrzebne. Być może były w tym względzie zaniedbania, czy głos spóźniony,
ale nie mógłbym się zgodzić, że jedynym dobrym oświadczeniem z ostatnich 10 lat
było to w sprawie Żwirowiska.
– Nikt tego nie powiedział.
BP KAZIMIERZ
NYCZ: – Więc dobrze. Przyznaję zresztą, że problem był bardzo ważny. I został w
końcu rozwiązany przez biskupa diecezjalnego, któremu nie odbierajmy zasług.
Ale chciałbym powiedzieć w związku z tym coś jeszcze. Lubię
wracać do papieskiego obrazu z Gniezna: Europa jest rzeką, która ma swoje
źródło chrześcijańskie, ale wpływają do niej różne dopływy. Rzeka, której
źródło wyschnie, może żyć siłą dopływów, ale to nie jest już ta sama rzeka.
Sądzę, że nasze mówienie tylko o sprawach moralnych czy społecznych w Kościele
jest mówieniem o dopływach. Brakuje Chrystusa – źródła i fundamentu, który pozwoliłby
budować religijną tożsamość chrześcijanina świadomego, dlaczego ma być obecny w
świecie jako polityk, robotnik, intelektualista czy dziennikarz. Bez tego
ciągle będą nas, katolików, podejrzewali o moralizowanie, społecznikostwo czy
uprawianie polityki z ambony. Powrót do źródła jest najważniejszym zadaniem
nowej ewangelizacji.
CZY ŁATWO SPOTKAĆ CHRYSTUSA W KOŚCIELE?
– Gdzie szukać nadziei na powrót do źródła, na odnowę? W
nowych wspólnotach i ruchach religijnych, które w wielu miejscach w Polsce
wciąż traktowane są podejrzliwie? W pracach zakończonego w tym roku Drugiego
Synodu Plenarnego, które skończyły się klęską, jeżeli zna się pierwotne i
ostateczne teksty dokumentów synodalnych?
KS. ADAM BONIECKI: – Jedynym źródłem nadziei jest Jezus Chrystus,
innego nie ma. Wszystkie operacje, synody pomogą lub nie pomogą. Nadzieję daje
każdy nawrócony człowiek, który odnalazł Pana Boga, nadzieję dają nowe
wspólnoty, nadzieję daje np. siostra Małgorzata Chmielewska...
– Zmieńmy pytanie: co w nas przeszkadza nadziei, którą jest
Chrystus?
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: – W moim tekście pojawił się tylko
jeden cytat: „korzeń jego jest Chrystus”, z Piotra Skargi. Może najpierw
trzeba postawić pytanie, co to znaczy „Chrystus”? Czy to nie jest jedna z tych
prawd, które z powodu swojej oczywistości milkną w nas i obumierają? Żeby to
powiedzieć osobiście: od dość długiego czasu muszę stawiać sobie pytanie o
wymiar paschalny chrześcijaństwa, o krzyż i zmartwychwstanie Chrystusa. Czy dla
nas krzyż nie jest już rzeczą minioną w tym sensie, że to był moment, przez
który trzeba było przejść i teraz już wszystko jest w porządku? Krzyż nie jest
przeszłością, krzyż jest w samym centrum życia Kościoła. Nie można się
spodziewać, że tego „nie”, tego „trzeba inaczej”, tego „coś musi umrzeć” nie
będzie. Nadzieja, która tego nie uwzględnia, nie uwzględnia korzenia, którym
jest Chrystus.
Nie oznacza to oczywiście, że należy wpaść w nastrój
przygnębienia i spodziewać się najgorszego, bo istotą rzeczywistości paschalnej
jest zmartwychwstanie. O tym bardzo trudno mówić, bo wciąż jeszcze nie jesteśmy
nauczeni ujmowania własnej wiary w takiej perspektywie. Sprowadzamy ją do jej
wymagań, do społecznych więzi itd. Tak, jakby to, dlaczego to wszystko jest,
było oczywiste. Co to się stało, kiedy ten jeden Człowiek umarł i co to się stało,
kiedy przyszli tacy, którzy powiedzieli, że On żyje – to przecież wciąż jeszcze
nie jest oczywiste.
KS. ARTUR STOPKA: – Wydaje mi się, że niezbędne jest
osobiste spotkanie każdego wierzącego z Chrystusem. Po to jest teologia, po to
jest Kościół, by człowiek mógł odnaleźć Tego, który wychodzi do każdego z nas.
Jezus nie może nas zmusić do tego, byśmy Go spotkali. Jeżeli zatrzymujemy się
na poziomie stawianych przez Niego wymagań; tego, czy je przyjmujemy czy nie;
jeśli rezygnujemy ze spotkania z Chrystusem, bo nie potrafimy im sprostać –
sami sobie robimy krzywdę, gdyż pozbawiamy się nadziei.
BP KAZIMIERZ NYCZ: – Jeżeli tego się nie dotknie, jeżeli
przez własne nawrócenie i przez postawę głębokiej wiary nie zacznie się na nowo
myśleć i działać w Kościele, to każda inna próba jego reformy ugrzęźnie na
poziomie pytań: jak zmienić statut, jak zmienić technikę funkcjonowania. Na
poziomie zwykłej ludzkiej instytucji, a myślę, że nie o to chodziło nam w
naszej rozmowie.
JAROSŁAW GOWIN: – Zbliżenie do tajemnicy Zmartwychwstania
jest z naszego punktu widzenia niemożliwe. Dla człowieka to przecież
doświadczenie niepojęte. Do tej tajemnicy można przylgnąć – nie tyle ją pojąć,
ile przylgnąć. Każdy z nas musi próbować sprostać temu samodzielnie. Pytanie
brzmi: czy nasze wspólne bycie Kościołem w Polsce jest w stanie pomóc nam w
przylgnięciu do tej tajemnicy?
– Innymi słowy: czy łatwo dzisiaj spotkać Chrystusa w
Kościele?
KS. ADAM BONIECKI: – Albo jeszcze inaczej: jak „ludzie powołani
do tego z urzędu” (pisze ks. Węcławski) – biskupi, księża... – mają mówić o
Chrystusie? Myśląc o tym, przypomniałem sobie wielkich „przyjaciół Boga”,
których miałem szczęście znać: panią Hannę Chrzanowską, biskupa Jana Pietraszkę
czy ojca Jacquesa Loewa. Wszyscy oni nie mówili ciągle o Bogu, a przecież
równocześnie Nim promieniowali. Jest w takich ludziach coś, czego nie potrafię
określić, ale co jest dla mnie szalenie ważne, bo im dłużej jestem księdzem,
tym bardziej widzę, jak do tego nie dorastam. Może więc powiem tak: potrzeba w
Kościele więcej „przyjaciół Boga”, mniej funkcjonariuszy...
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: – To rzeczywiście prawda, że nie mamy
przystępu do tajemnicy Zmartwychwstania w tym sensie, że nie wyjaśnimy sobie
bez reszty, co to się stało, kiedy Chrystus zmartwychwstał. Ale są takie
doświadczenia i my je rozumiemy (bo są na tyle blisko, że je rozumiemy), które
przed nami tę tajemnicę otwierają i powodują, że znajdują się „przyjaciele
Boga”.
Powiem to na trzech przykładach. Pierwszy – księża w obozach
koncentracyjnych. Mój proboszcz – ks. Aleksander Woźny – był jednym z nich.
Kiedy przyszedłem do niego, żeby mu powiedzieć, że idę do seminarium,
powiedział: „Wiesz, nigdy nie byłem nieszczęśliwy z tego powodu, że zostałem
księdzem (a był w Dachau i był w stalinowskim więzieniu!). Życzę ci, żebyś na
końcu życia mógł powiedzieć to samo.” Więcej nie potrzeba. Domyślamy się, co
przeżył w Dachau – i że to, jakim był księdzem, zawdzięcza także tamtemu doświadczeniu.
Przykład drugi: Kościół podziemny w Czechach. Co ci ludzie
robili? Czytali Pismo, starali się o tym rozmawiać, a gdzie to było możliwe –
sprawowali sakramenty. Co robią ci sami ludzie teraz? To samo. Przeszli przez
taką próbę, że wiedzą, co jest najważniejsze. Oczywiście czasem w zmienionych
okolicznościach zewnętrznych powoduje to kłopoty, nieraz bardzo głębokie, ale
hierarchia ważności wciąż jest zachowana.
Trzeci przykład – to, co działo się w Polsce w przełomowych
momentach historii, np. podczas strajków w sierpniu 1980 r. Tamto sięgnięcie po
Mszę Świętą nie było okolicznościowe. Wtedy natychmiast było wiadomo, co jest
najważniejsze i dlaczego. Kiedy mogą przyjść i zacząć strzelać, potrzebny jest
ksiądz, spowiedź, Msza św. Kiedy tej jasności zabraknie – a dzisiaj czasem tak
bywa – można mieć poczucie, że Msza św. stanowi jedynie element „przyjętej
formy uroczystości”.
KS. ARTUR STOPKA: – My, duchowni, często dajemy się
instrumentalizować.
BP KAZIMIERZ NYCZ: – Zwiastunów przemian w polskim Kościele
można już trochę dostrzec. Jednym z nich jest duże zapotrzebowanie ludzi,
zwłaszcza młodych, na małe, modlitewne wspólnoty religijne. Kiedy w ubiegłym
roku zrobiliśmy w archidiecezji krakowskiej spotkanie ruchów, stowarzyszeń i
organizacji, okazało się, że jest ich ponad 30 (w skali kraju mówi się nawet o
kilku milionach zaangażowanych w nie ludzi).
KS. ADAM BONIECKI: – Czy to oznacza, że ta najgłębsza odnowa
wiary idzie poza strukturami?
KS. BP KAZIMIERZ NYCZ: – Nie, bo większość z nich działa
przecież przy parafiach i w diecezjach. Jednym z „testów na dobrą parafię”
jest właśnie obecność młodych ludzi, obecność ruchów i małych grup.
KS. ADAM BONIECKI: – Tak jest w Polsce. Przypomnijmy, że
Papież nazwał ruchy odpowiedzią Ducha Świętego na choroby naszego czasu. Ale z
różnych stron słyszy się głosy, że tworzą się niemalże paralelne struktury.
KS. BP KAZIMIERZ NYCZ: – Napięcie między urzędem a
charyzmatem jest doświadczeniem znanym już z Dziejów Apostolskich, a więc jest
tak stare jak Kościół.
KS. ADAM BONIECKI: – A nie widzi Ksiądz Biskup niebezpieczeństwa
w tworzeniu się mentalności sekty? Rozmawiałem niedawno z redaktorem
miesięcznika „List”; pisma, które wyrosło ze środowisk Odnowy z Duchu Świętym
i które przestaje być przez te środowiska czytane, jako zbyt
„ogólnochrześcijańskie”, a za mało skoncentrowane na sprawach Odnowy.
KS. ARTUR STOPKA: – No właśnie – żalił mi się znajomy
ksiądz, że właściwie powinien w ciągu jednego dnia odprawić trzy nabożeństwa
różańcowe – jedno parafialne, drugie dla kółka różańcowego, a trzecie w
radiu... Pytanie: dlaczego ci z kółka różańcowego nie chcą przyjść na
nabożeństwo parafialne?
JAROSŁAW GOWIN: – Ksiądz Adam mówił o ryzyku tworzenia się
mentalności sekty. Ale przecież nie ma innej drogi, jak podjąć to ryzyko. Na
Zachodzie ruchy odnowy stanowią być może jedyny sposób na przyciągnięcie do
Kościoła młodzieży. I w Polsce ten sposób będzie stawał się coraz bardziej
istotny. Jakie są inne? Ksiądz Węcławski pisze o tym we fragmencie poświęconym
słowu „dawać” – Bóg objawia się nam przez drugiego człowieka; przez człowieka,
któremu trzeba pomóc. Ta możliwość niesienia pomocy jest w gruncie rzeczy
wielkim darem, jaki otrzymujemy od człowieka, któremu pomagamy. Fenomen popularności
wywiadu-rzeki z siostrą Chmielewską, ale także spektakularne akcje Caritasu pokazują,
że to jest droga, którą powinno się rozwijać chrześcijaństwo w Polsce.
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: – To jest może rzecz drobna, ale warto
na nią zwrócić uwagę: czy jako Kościół nie powinniśmy zrezygnować z pewnej
formy zaimka „my” – takiej mianowicie, w której tkwi dopowiedzenie: „a nie
oni”. Piękno i tajemnica Kościoła polega na tym, że mogę powiedzieć „my” o
ludziach, których nie znam (nawet takich, których jeszcze nie ma), także o
takich, z którymi skądinąd musiałbym się ostro spierać – bo wszyscy jesteśmy
jednym „my” – Kościołem.
– „Jeśli ktoś sądzi, że może się w Kościele Bożym obyć bez
kogokolwiek z tych, których do niego wzywa Bóg w Jezusie, a On wzywa każdego,
nie wie, czym jest to wezwanie” – czytamy w jednym z ważniejszych fragmentów
„Siedmiu słów”.
BP KAZIMIERZ NYCZ: – Nieraz nam się wydaje, że Kościół to
tylko ci ochrzczeni i bierzmowani – zapominamy o trzynastym numerze Konstytucji
dogmatycznej o Kościele, gdzie mowa jest o kręgach przynależności. Wszyscy
ludzie są stworzeni przez Boga; są Jego dziećmi i są powołani do Ludu Bożego.
Gdyby ta prawda była w nas obecna głębiej, pewnie lepiej patrzylibyśmy na tych,
którzy inaczej myślą.
NIEZGŁĘBIONA ZAGADKA BRAKU CZASU
JAROSŁAW GOWIN: – Miałem ostatnio bardzo pouczające
doświadczenie – odbywałem spotkania z młodymi księżmi archidiecezji
krakowskiej, podczas których rozmawialiśmy o stosunku Kościoła do
niewierzących. Ci młodzi księża są otwarci, uświadamiają sobie rangę problemu i
to, że będzie on narastać, ale cóż z tego, skoro natrafiają na przeszkodę zupełnie
elementarną: brak czasu. Świeccy z reguły nie zdają sobie sprawy z tego, że
księża są potwornie przepracowani.
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: – Jak mawiał pewien proboszcz: całe
szczęście, że nie wszyscy chodzą do kościoła, bo byśmy nie dali rady ... (śmiech)
KS. ADAM BONIECKI: – Dla mnie ten brak czasu to niezgłębiona
zagadka. Jako przełożony zakonny często słyszałem, że księży jest za mało, a
widziałem, że jest ich za dużo. Oczywiście – im ksiądz więcej pracuje, tym ma
więcej pracy, bo tym więcej ludzi przychodzi. Ale widziałem w Brazylii ogromną
diecezję, w której pracuje piętnastu kapłanów. W Polsce jest ich naprawdę
bardzo wielu. Pytanie: czy księża muszą wszystko robić sami? Czy nie ma w tym
jakiegoś absurdu?
BP KAZIMIERZ NYCZ: – Zgoda. I słaba to pociecha, że to
jeszcze jedno z dziedzictw komunizmu. Trzeba szukać świeckich, którzy chcieliby
się włączyć do pracy w parafii i trzeba umieć podzielić się z nimi
odpowiedzialnością. Tak się dzieje na polu katechezy. Powoli świeccy
współuczestniczą też w odpowiedzialności za sprawy materialne w parafii.
– „Tygodnik” opublikował wiele głosów sfrustrowanych
świeckich teologów, którzy skarżą się, że nie znajdują pracy.
BP KAZIMIERZ NYCZ: – Ale trzeba też umieć znaleźć złoty
środek. Jeżeli katecheza ma być katechezą, a nie tylko przekazem wiedzy,
obecność księży jest w niej potrzebna. Zawsze mówię to zmęczonym kapłanom,
którzy przychodzą po szalenie trudnych nieraz lekcjach w miejskich technikach
czy zawodówkach: popatrz, to jedyne miejsce, w których masz ich wszystkich
naraz. Możesz im mówić o Panu Jezusie, możesz z nimi rozmawiać. Gdyby nie było
religii w szkole, 60 proc. z nich w ogóle byś nie zobaczył. Powrót katechezy do
szkół zwiększył też znacznie liczbę katechetów świeckich.
Warto wiedzieć, jaką przebyliśmy drogę. Przed 10 laty
mieliśmy w archidiecezji kilkudziesięciu katechetów świeckich. Dziś mamy ich
pięciuset.
KS. ARTUR STOPKA: – Wiedza teoretyczna nie wystarczy. Jeżeli
powierzyć teologowi świeckiemu grupę, często okazuje się bezradny. Podobnie z
finansami Kościoła – po co ksiądz na parafii ma się zajmować rozliczaniem
każdej cegły, każdego remontu? Po prostu nie jest łatwo znaleźć kompetentnych
świeckich.
– Trudno w to uwierzyć. Księgowość wielu organizacji
pozarządowych prowadzą wolontariusze, kompetentni ekonomiści. Dlaczego nie
mogliby tego robić w parafiach?
KS. ADAM BONIECKI: – Wszystko jest kwestią struktury. Raz
jeszcze odwołam się do przykładu Brazylii. Tam ksiądz w ogóle nie ma do
czynienia z pieniędzmi. Od tego jest wybierany zarząd parafii, kontrolowany
przez kurię, wypłacający księdzu pensję, zwracający mu za benzynę itd. Tam to
jest normalne...
JAROSŁAW GOWIN: – Problem z aktywnością świeckich tkwi
czasem w mentalności samych świeckich. I rodzice, i dzieci, zdecydowanie wolą,
gdy katechetą w szkole jest ksiądz. Nie wspomnę już o oporach wobec udzielania
komunii przez świeckiego szafarza.
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: – Dość długo pracowałem w parafiach
niemieckich w ramach zastępstw wakacyjnych. Znam proboszcza, który w ogóle nie
musi zajmować się pieniędzmi, przygotowaniem liturgii itd. – wszystko robią
grupy świeckich. Ale on też zupełnie nie ma czasu, bo biega z zebrania na
zebranie. I tu wracamy do głównego tematu. O co naprawdę chodzi? Przecież nie o
to, czy ksiądz będzie się zajmował pieniędzmi czy nie. Chodzi o to, z czego
bierze się jego zaangażowanie.
JAROSŁAW GOWIN: – Druga przeszkoda, o której mówili młodzi
księża, kompletnie mnie zaskoczyła. Ci, którzy próbują pracować z
niewierzącymi, z ludźmi znajdującymi się na marginesie Kościoła, z trudną
młodzieżą itd., mówią o pretensjach, jakie mają do nich pozostali katolicy:
„jak to, ksiądz zajmuje się rozwiedzionymi, a nie ma czasu dla nas?” Powraca
odwieczny problem starszego brata z przypowieści o synu marnotrawnym...
KS. ARTUR STOPKA: – To problem jeszcze szerszy – problem
zapominania o apostolskiej misji Kościoła. Dla mnie niepokojącym faktem jest
lekceważenie profetycznego dokumentu „Niewierzący w Kościele”, który ukazał
się tuż po papieskiej pielgrzymce, co było chyba logiczną konsekwencją.
– Z naszych informacji wynika, że był gotów od co najmniej
paru lat...
KS. ARTUR STOPKA: – Ale w końcu się ukazał i zapadła wokół
niego głęboka cisza, z wyjątkiem jednego, bardzo krytycznego zresztą, głosu
arcybiskupa Michalika. A przecież z dokumentu wynika, że biskupi mają
świadomość, że liczba niewierzących będzie rosnąć i że Kościół ma wolę się nimi
zająć.
JAROSŁAW GOWIN: – Gdy rozmawiam z młodymi księżmi, często
stykam się z jeszcze jedną zaskakującą opinią: „Nie ulegajmy mirażowi liczb.
Czy w tym społeczeństwie musi być 90 proc. katolików? Odejdzie 20-30 proc.,
trudno. Ci, którzy pozostaną, będą naprawdę wierni Chrystusowi”. W takim
podejściu jest coś cennego – świadomość, że liczy się nie ilość, ale jakość.
Ale z drugiej strony, księża, którzy tak mówią, zdają się nie dostrzegać, że
ci, którzy odeszli, to nie anonimowe „20 procent”, ale konkretni ludzie, do
których trzeba trafić.
BP KAZIMIERZ NYCZ: – Zdaje się, że nie rozumiemy do końca
słów Pana Jezusa o radości z jednej odnalezionej owcy. Wydaje się nam, że mamy
ogromną owczarnię, którą trzeba się zajmować, a na resztę szkoda czasu. Nie daj
Boże, żeby szczerze nawróconemu człowiekowi, który powrócił o ewangelicznej
jedenastej godzinie, parafia zrobiła pogrzeb taki, jak innym. Dyskusja w
parafii taka, jakby nie wiadomo co się stało, a tu przecież Ewangelia się
zrealizowała.
PRZEBACZYĆ ŁOBUZOM?
– Sytuacja brata w przypowieści o synu marnotrawnym
naprowadza na jeszcze jeden istotny wątek tekstu ks. Tomasza: wątek
przebaczenia...
JAROSŁAW GOWIN: – Przebaczenie i pojednanie to bardzo
poważny problem społeczny. Ja należę do tych, którym do tej pory bardzo trudno
pogodzić się z widokiem Aleksandra Kwaśniewskiego w papamobile. Bardzo
potrzebuję, żeby ktoś mi wyjaśnił sens gestu papieskiego. Ksiądz Profesor pisze
pięknie, że wybaczenie nie może zakładać wyznania win i nawrócenia; że
wybaczenie jest apelem o nawrócenie. Tak właśnie przebaczył Tadeusz Mazowiecki.
I co z tego przebaczenia wyszło? Komuniści są takimi samymi łobuzami, jakimi
byli, tyle że odzyskali wpływy i zdobyli demokratyczną legitymację...
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: – Znak przebaczenia jest wymaganiem
mojej wiary, niezależnym od tego, czy ktoś się przedtem przyznał do winy czy
nie. Ale jeśli ten, wobec kogo ów gest zrobiłem, udaje, że nie słyszał albo nie
zrozumiał – zaciąga następną winę. I to trzeba polskim postkomunistom i
wszystkim innym, których to może dotyczyć, głośno powiedzieć.
KS. ARTUR STOPKA: – A może gest przebaczenia to zbyt wiele?
Może wystarczy sama gotowość do przebaczenia?
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: – Najważniejsze jest wyraźne
powiedzenie: „możesz wrócić”.
– Kłopot w tym, że postkomuniści często słyszeli: „możesz
wrócić, ty draniu”.
JAROSŁAW GOWIN: – Bo nasz problem to napięcie między
przebaczeniem a sprawiedliwością. Nie ma ani wybaczenia, ani sprawiedliwości.
Ale jak w tym kontekście rozumieć gest Papieża? Przypadek, manipulacja
komunistów czy profetyczny gest kogoś, kto widzi głębiej niż ktokolwiek inny w
Polsce? A jeżeli to ostatnie, to do czego mnie ów gest zobowiązuje?
BP KAZIMIERZ NYCZ: – Przebaczenie nie przekreśla
sprawiedliwości. Pan Bóg, który przebacza, pozostaje sprawiedliwy. A przebacza,
bo Jezus wziął na siebie wszystkie nasze grzechy.
– Mówiąc o przebaczeniu nie popadajmy w nadmierne
samozadowolenie. Ks. Tomasz pisze, że przebaczać, to znaczy też przebaczenie
przyjmować.
BP KAZIMIERZ NYCZ: – Spotkanie z Bogiem bogatym w
miłosierdzie i otrzymanie przebaczenia grzechów powinno skutkować nawróceniem
człowieka, zerwaniem z grzechem i nawiązaniem ponownych więzi z Chrystusem. Podobnie
z przebaczeniem otrzymanym od ludzi. Kto otrzymał przebaczenie, powinien
zmienić swoje życie, naprawić skutki zła, a także przeprosić, jeśli tego nie
zrobił wcześniej. To także dotyczy Kościoła i jego przeszłości. Tak długo, jak
będziemy patrzyli na Kościół w kategoriach świeckich, będzie nas raziło, że Kościół
za coś przeprasza. A przecież Ojciec Święty w liście „Tertio millennio
adveniente” bardzo wyraźnie przypomina, że odpowiedzialność Kościoła za grzechy
swoich braci i sióstr z przeszłości jest inna, głębsza niż odpowiedzialność
świeckich instytucji.
NIE LĘKAJCIE SIĘ
JAROSŁAW GOWIN: – Jest jeszcze jeden ważny wątek w tekście
ks. Tomasza – stosunku do własnego dziedzictwa. Wiara jest drogą. W tej drodze
ma nas wspierać tradycja. Nasze dziedzictwo może nam pomóc wtedy, gdy
spożytkowujemy je twórczo, gdy idziemy, niosąc je z sobą. Tymczasem często nasz
stosunek do tradycji polega na tym, że stoimy obok niej, zamiast iść z nią
naprzód.
KS. TOMASZ WĘCŁAWSKI: – To jest właśnie coś, co chciałem
powiedzieć na końcu. „Dosyć. Wstańcie, chodźmy”. Wahałem się, czy użyć tych
słów, bo wypowiedział je Jezus w Ogrójcu do tych, którzy nie stawali na
wysokości zadania, bo spali, a zbliżał się już zdrajca. Ale napisałem to
świadomie, bo to jest przypomnienie samego rdzenia tego, skąd Kościół się
wziął: kim jesteśmy i o co naprawdę chodzi.
Myślę, że właśnie w związku z tym trzeba przypomnieć
papieskie słowa z początku pontyfikatu: „Nie lękajcie się”. Ze wszystkim, co
to może oznaczać: Jest czego się bać. Są takie rzeczy, przez które nie będzie
łatwo przejść. A przecież trzeba iść.
|